poniedziałek, 5 września 2016

Lesio

  Ostatnio borykam się nie dość, że z brakiem internetu, to jeszcze z brakiem czasu i przede wszystkim- lenistwem w kwestii pisania. Dlatego czas nadrobić.
  
Dlatego znów Chmielewska. 

  "Lesia" zaczęłam czytać w zeszłe wakacje, jednak z powodu zmienności nastrojów na konkretne gatunki i potworna chęć milionowego sięgnięcia po sagę o Wiedźminie Pana Sapkowskiego (swoją drogą, mojego drugiego niekwestionowanego mistrza), "Lesio" szybko powrócił znów na półkę, choć przeczytałam ledwo dwadzieścia kilka stron. Cierpliwie jednak czekał, aż doczekał się kolejnego podejścia na wiosnę. Bezcenne były miny ludzi, gdy czytałam jadąc tramwajem, nie mogąc tłumić śmiechu. Jednak znów odłożyłam książkę, nawet nie pamiętam dlaczego. Jednak w sierpniu nastąpił wielki powrót! I przepadłam na dobre. I na jeszcze lepsze.

   Polska, lata 70. Lesio, tytułowy bohater jest architektem, którego wszyscy mają trochę za niedojdę, a który notorycznie się spóźnia do pracy. Personalna o imieniu Matylda co rano podtyka mu pod nos książkę spóźnień, a Lesia trafia dosłownie szlag. Wpada zatem na genialny pomysł, aby zamordować personalną, ponieważ przestanie się spóźniać jest w jego oczach niewykonalne... Inna kwestia czy cokolwiek z tego wyjdzie. Bieg wydarzeń, dialogi, niebanalne, wyraziste postacie i przede wszystkim humor- to aspekty tej książki, które sprawiły, że śmiałam się bardziej, niż kiedykolwiek w życiu. Bo, choć przeczytałam wiele książek, to z czystym sumieniem mogę uznać właśnie tę za najzabawniejszą. Zresztą, nie tylko ja. :) Generalnie to cały personel biura zaczyna uważać Lesia za wariata i trochę się go boją, ale jak mówią, szaleństwo jest zaraźliwe... W szczególności można to dostrzec podczas realizacji planu zespołu, aby napaść na pociąg i przechwycić rysunki i plany ośrodków turystycznych wysłane na konkurs przez znajomego jednego z pracowników. W szczególności, gdy kilka garbatych postaci rozpala ognisko na środku torów kolejowych na odludziu, a jeden z nich, biegnie po torach z pochodnią, centralnie przed pociągiem i w pewnym momencie gubi garb... No po prostu mistrzostwo! A później dołącza do nich Duńczyk, który bardzo się stara mówić po polsku, ale mu wychodzi kał basa, a cały personel do reszty przez to głupieje. Ale! Nie ma tego dobrego, coby na dobre nie wyszło. Wszyscy trafiają w inne miejsce w Polsce z zadaniem realizacji projektów. Ale i tu pojawia się problem, mianowicie burmistrz z ambicjami na uczczenie rocznicy zamknięcia lub otworzenia kopalni (tego nikt ostatecznie nie wiedział) za pomocą przedstawienia oraz matrycą z przedwojennymi planami kanalizacji, które były diabelnie potrzebne architektom, a on jej strzegł jak oka w głowie i za nic nie chciał oddać... Zatem to, co się potem stało i jak się dalej potoczyło, można się dowiedzieć tylko i wyłącznie sięgając po "Lesia". To po prostu trzeba przeczytać. 

   Na początku byłam zmartwiona tym czytaniem na raty, ale jak się okazało, moja babcia, która zaraziła mnie miłością do Chmielewskiej, również za pierwszym razem czytała w ten sposób. Odetchnęłam zatem z ulgą i z uznaniem stwierdziłam, jak świetnie został nakreślony przez autorkę obraz Polski z lat 70, gdzie PRL wręcz kwitł. Ta książka to idealny wybór na jesienną chandrę, złą pogodę, ciężki okres w szkole albo pracy, lub po prostu na chwilę relaksu i naładowania akumulatorów odpowiedzialnych za dobry humor.

2 komentarze:

  1. Jakaż mnie ulga ogarnęła ,gdy zobaczyłam nową recenzję! Pisz droga Kaju, jak najwięcej i nigdy nie zapominaj o swoich czytelnikach. Będziemy Cię wspierać w rozkwicie Twojego bloga. Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę pisać, spokojnie. :) Bardzo się cieszę, że ktoś to w ogóle czyta, a każde miłe słowa to miód na duszę i ogromna zachęta. Również pozdrawiam!

      Usuń