niedziela, 1 października 2017

Poznański Festiwal Kryminałów GRANDA 2017

   Cały rok czekania i wreszcie nadszedł 22-24 września, czas Poznańskiego Festiwalu Kryminałów GRANDA. Postanowiłam zrelacjonować to wydarzenie, gdyż może w ten sposób zachęcę kogoś do uczestniczenia w przyszłym roku, bo naprawdę warto. Od wspomnianego festiwalu minął już tydzień, a mimo to emocje ze mnie jeszcze nie opadły, wręcz przeciwnie- jeszcze się wzmogły. Ale cóż takiego się tam działo? Już opowiadam:

  Wszystko zaczęło się w piątek popołudniu, w Nowej Gazowni. Otwarcie znów uświetnił występ uczniów Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej, na który drugi rok z rzędu nie dotarłam. Wydaje mi się, że każdy z nich był świetny. Dotarłam około 17, może chwilę przed i od samego wejścia czułam ten niesamowity klimat, jaki tam panuje. Coś wspaniałego. Jednym ze sponsorów tegorocznej Grandy, była firma Chocolissimo, która dla zwycięzcy konkursu przekazała wspaniałe, słodkie nagrody. Ale jaki to był konkurs? Polegał na napisaniu w jaki sposób, czekolada może pomóc w złapaniu mordercy. Odpowiedzi można było zostawiać pod postem na facebooku lub wrzucać napisane na kartkach do specjalnej skrzynki postawionej w Nowej Gazowni, do soboty wieczór. W niedzielę po jednym ze spotkań zostały ogłoszone wyniki i... wygrałam! Ale do szczegółów tego zaraz przejdę, wróćmy jednak do piątku. Przez prawie pół godziny stałam oparta o ową skrzynkę, zapisując swój chaotyczny pomysł na dwóch kartkach. Przez większość przechodzących obok osób, zostałam uznana za punkt informacyjny i co chwilę ktoś podchodził i pytał, czy dane spotkanie już się zaczęło w sali za moimi plecami, gdzie jest toaleta, czy sprzedają tu kanapki, czy pan Michał Larek już się pojawił i tym podobne rzeczy. Poznałam tak także jedną z wolontariuszek, która podeszła zapytać, na czym dokładnie polega ten konkurs. Była bardzo miła i sympatyczna i cieszę się, że mogłam z nią porozmawiać. Wrzuciłam zwitek do pudła, poszłam się przejść na Stary Rynek i na 19 wróciłam na spotkanie "Pisarz i reżyser, spójność myśli czy dwa różne morderstwa?" Gośćmi byli Vincent V. Severski oraz Jakub Żulczyk, a spotkanie prowadził Patrycjusz Tomaszewski. Muszę przyznać, że było to zaskakująco interesujące, co było bardzo miłą niespodzianką. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o przerabianiu książki na scenariusz i odwrotnie, o samym scenariuszu, o nie tak oczywistych różnicach między postrzeganiem filmu i książki. Otworzyło mi to trochę oczy i pozwoliło z zupełnie innej perspektywy spojrzeć na ekranizacje powieści. Nieświadomie usiadłam obok jednej z naszych poznańskich pisarek, a zarazem gościa Grandy- pani Joanny Jodełki. Była bardzo sympatyczna i miła, po spotkaniu nawet podpisała mi zakładkę z cytatem ze swojej książki. Kolejnym punktem programu, o godzinie 20:30, było "Zaginięcia kryminalne- poszukiwania po latach", czyli Granda 18+. Wykład prowadziła dr Joanna Stojer-Polańska, kryminalistyk. Pani bardzo ciekawie opowiadała o różnych kryminalnych zaginięciach z całego świata, o tym jak wyglądają poszukiwania, ile trwają, jak to wszystko wygląda oraz czym różnią się zaginięcia kryminalne od zwykłych. Jak dla mnie, doskonałe zakończenie pierwszego dnia festiwalu.


  Dzień drugi, sobota. Od samego rana trwały warsztaty dla dzieci z projektowania ubrań inspirowanych tytułem 24. tomu Biura Detektywistycznego Lassego i Mai pt. "Tajemnica mody Martina Widmarka i Heleny Willis". W międzyczasie odbyło się też pierwsze głośne czytanie fragmentów. Świetna sprawa! Następnie odbyło się spotkanie z Joanną Opiat- Bojarską, Niną Majewską- Brown i Bartoszem Szczygielskim, które poprowadził policyjny grafolog Leszek Koźmiński, zaraz po tym spotkanie z Wojciechem Chmielarzem, Przemysławem Semczukiem i Robertem Małeckim. O 13:30 przyszedł czas na "Historyczne zbrodnie Marka Krajewskiego", na które bardzo czekałam. Uwielbiam osobę pana Krajewskiego, zawsze świetnie opowiada i potrafi rozbawić publiczność. Mając w pamięci genialne spotkanie z zeszłego roku, w którym uczestniczył wraz z Mariuszem Czubajem, musiałam się pojawić także na tegorocznym. I nie żałuję! Miałam okazję zapytać autora o to, co chciałam, posłuchać o nowej książce i dowiedzieć się czegoś więcej o bohaterze literackim, którego właśnie poznaję. Kolejną cudownością, był pokaz technik kryminalistycznych, w dodatku z udziałem widowni. Najbardziej podobała mi się demonstracja pułapki kryminalistycznej i ujawniania odcisków palców. Niestety, albo i stety, musiałam wyjść pod koniec, aby udać się na Uniwersytet SWPS, do Auli Artis na Galę Premier Festiwalu Granda. Dziesięciu autorów, każdy przedstawiony w kilku zdaniach, kilka pytań o nową książkę i kolejna osoba. Krótko, zwięźle i na temat. Tak akurat. Ale co działo się później... W kolejce do Marty Matyszczak byłam pierwsza, bardzo sympatyczna z niej osoba, pozwoliła mi nawet wybrać, czy przy dedykacji chcę pieczątkę kotka czy pieska! Najdłuższa kolejka była do Michała Larka, załatwiłam wszystkie inne autografy, a u niego i tak byłam jedna z ostatnich. Chwilę porozmawiałam z debiutantem, Przemysławem Garczyńskim, którego bloga wręcz uwielbiam. Świetnym pomysłem wprowadzonym przez Grandę i wydawnictwo Czwarta Strona, były kartki, na których można było zbierać autografy konkretnych pisarzy i w zależności od ilości wymienić je na dwie książki, jedną książkę lub 50% zniżki na książki ze stoiska wydawnictwa. I właśnie z taką kartką podeszłam do pana Roberta Małeckiego, aby mi się podpisał, a na to uradowany pan Przemysław Semczuk zaproponował, że podrobi mi autograf Mroza. Jego talent w tym zakresie zachwalał intensywnie pan Małecki i to tak, że normalnie teraz żałuję, że się nie zgodziłam...😂  Szczególnie, że nie udało mi się zdobyć autografu oryginału. Ale co się uśmiałam, to moje! Warto wspomnieć o tzw. Stacjach Sensacjach, czyli atrakcjach związanych z Grandą, w najróżniejszych miejscach. Między innymi, jedną z nich było przerobienie Księgarni Autorskiej na escape room, na co wejściówki zdobyła moja ciocia. Na facebooku organizowanych było kilka konkursów, tak że, każdy miał szansę wygrać wejście dla dwóch osób. Owy escape room miał mieć miejsce w piątek i sobotę, po zamknięciu galerii King Cross. Grupy miały być teoretycznie 2 osobowe, a miało być ich po dwie na każdy dzień. Jednak, coś poszło nie tak, bo w piątek przyszło 6 osób, a w sobotę przyszłam ja, moja ciocia i... nikt więcej. Jedyne, co pozostało, to zmierzyć się ze sobą. Naszym zadaniem, wyjątkowo, nie było wyjście z księgarni, tylko odnalezienie kodu do kłódki, aby uwolnić książki. Początek miałyśmy różny, ale już później szanse były wyrównane. Szłyśmy łeb w łeb i obydwie zgodnie stwierdziłyśmy, że nienawidzimy sudoku. Widać, że rodzina. Ostatecznie, dzieliło nas kilka sekund. I te kilka sekund zadecydowało o mojej wygranej! Każda z nas w nagrodę dostała książkę i świetne wspomnienia. Naprawdę, bawiłyśmy się rewelacyjnie. Brawa dla organizatorek Grandy za pomysł!


  W ostatni dzień festiwalu, niedzielę, dzień zaczęło spotkanie z Remigiuszem Mrozem i Katarzyną Puzyńską oraz przedstawicielami wydawnictw, z którymi współpracuje ta dwójka pisarzy. Przyjechałam po zakończeniu tego spotkania, gdy kolejka do Mroza zakręcała dookoła budynku, który notabene jest okrągły. Wybrałam się na spotkanie z Gają Grzegorzewską, Ryszardem Ćwirlejem oraz Katarzyną Kwiatkowską. Zadaniem dwójki ostatnich, było przerobienie epilogu powieści Gai, na charakterystyczny dla siebie styl i realia, o których piszą. W przypadku pani Kwiatkowskiej, był to Poznań w XIX wieku, a w przypadku pana Ćwirleja- PRL. Obydwoje wybrnęli z tego mistrzowsko, a zarazem bardzo zabawnie. Reszta rozmowy dotyczyła gwary poznańskiej i kwestii poruszania się pisarsko po trzech skrajnych czasach w historii- XIX wiekiem, PRL-em i współczesnością. Po spotkaniu porozmawiałam chwilę z panią Kwiatkowską i zapytałam o to, jak zdobywa materiały związane z codziennością w XIX wiecznym Poznaniu. Odpowiedziała mi rzetelnie i interesująco, co mnie szalenie cieszy, bo w końcu historia tej epoki to moja pasja. Kolejnym aspektem programu, na który w zasadzie czekałam najbardziej, było spotkanie z "Recydywistami polskiej komedii kryminalnej", czyli Alkiem Rogozińskim, Olgą Rudnicką oraz Martą Obuch. Prowadzącą była pani Anna Misztak, ale tylko w teorii, bo Alek Rogoziński automatycznie przejął stery i bawił publiczność do łez. A przy okazji miział kanapę przez 3/4 czasu tłumacząc, że chciałby Olgę Rudnicką, ale mu nie wypada. Już wcześniej go bardzo lubiłam za świetne książki, a teraz to już zapałałam gorącym uczuciem uwielbienia po wsze czasy. Najbardziej podobało mi się to, że owy autor sam wychodził do widowni z mikrofonem, jeśli ktoś miał pytanie. Podszedł tak też do mnie, podał rękę, przedstawił się i wyszło, że pani Olga Rudnicka żyje w innym świecie, bo ja zadałam jedno pytanie, a Ona odpowiedziała na zupełnie inne, za co zamiast linczu, otrzymała salwę śmiechu. Jak widać, śmiech jest zaraźliwy! Po spotkaniu z nimi, miało miejsce ogłoszenie wyników konkursu sponsorowanego przez firmę Chocolissimo, o którym wspominałam na początku. Zostało nagrodzonych pięć osób, w tym ja, główną nagrodą! Okazuje się, że to, co napisałam chyba wcale nie było aż tak chaotyczne, jak mi się wydawało, skoro nie dość, że się połapali, to jeszcze im się spodobało! Otrzymałam ogromne, okrągłe drewniane pudło pełne różnych czekoladowych cudeniek, z malutkimi pralinkami w kształcie filiżanek na czele. Dodatkowo, za zadawanie pytań pisarzom otrzymałam czekoladowy cyngiel, który uświetni nam otwarcie nowej księgarni 17 października. Choć ciężko jest mi się powstrzymać, aby nie zjeść go już teraz... Generalnie, to wracając z tym pudłem czułam się tak, jakbym wiozła wielki ser, moja babcia zapytała, czy mam tam kapelusz, a mama myślała, że to bębenek... Czyli okazuje się, że jedno drewniane pudło ma tyle zastosowań! Do tej pory po całym domu wala się "sianko", którym pudło jest wypełnione, aby zabezpieczyć czekoladki. Jakoś nie mam serca, aby go wyrzucić. Samo pudło bardzo przyda się przy przeprowadzce, która czeka mnie w grudniu, wtedy naprawdę wsadzę tam kapelusze. Tak że, nagroda idealna! Czekoladowe cudeńka również wyborne. 💕 

Jestem bardzo szczęśliwa i usatysfakcjonowana. Szczególnie, że po tym wszystkim udałam się po autograf pana Alka i choć byłam jedna z ostatnich w kolejce, to czekanie na swoją kolej było bardzo przyjemne, szczególnie, gdy już była tylko jedna osoba przede mną, to pan Rogoziński postanowił mnie zamordować za powiedzenie, że jego książki łyka się w jeden dzień... Ale jak dodałam, że recenzuje się je trzy miesiące (tyle, ile On pisze jedną), to odetchnął z ulgą. 😂 Dostałam piękną dedykację  na ulubionej książce i zadanie domowe, aby koniecznie przesłać mu recenzje, gdy tylko dodam je na bloga. Cieszę się, że miałam okazje powiedzieć całej trójce to, co bardzo chciałam, czyli, że są dla mnie godnymi zastępcami mojej Mistrzyni, Joanny Chmielewskiej, którą także uwielbiają. Pani Olga mnie za to wyściskała i wycałowała, podczas rozmowy była bardzo miła i serdeczna i zdecydowanie te kilka momentów będę wspominać bardzo dobrze i bardzo długo. Małe marzenie spełnione! Z każdym z tych autorów mam także zdjęcie, ale raczej nie będę ich tu udostępniać, bo na każdym wyglądam jak pokraka, czyli standardowo, jeśli chodzi o zdjęcia z ulubionymi autorami. W zeszłym roku na zdjęciu z Katarzyną Bondą wyszłam tak samo idiotycznie, więc to raczej będzie już tradycja. Mówi się trudno i żyje dalej. Choć okazuje się, że pan Rogoziński ma ten sam problem ze złym wychodzeniem, więc czuję się bardzo wsparta w tym problemie. Festiwal zakończyło spotkanie z dziewięcioma autorami tomu opowiadań kryminalnych "Trupów hurtowo trzech", ze sprzedaży którego dochód, w całości zostanie przeznaczony na budowę Poznańskiego Domu Autysty, dla dorosłych ludzi z autyzmem, aby mieli bezpieczną przystań. Na Grandzie można było zakupić owy tom przedpremierowo i przy okazji po spotkaniu zdobyć autografy prawie wszystkich pisarzy odpowiedzialnych za ten projekt, poza jednym, Marcinem Wrońskim. Jestem bardzo szczęśliwa, że poprzez zdobycie swojego egzemplarza mogłam przyczynić się do tak szczytnego celu. Wielkie brawa dla pisarzy, który zgodzili się na takie przedsięwzięcie i to w takim stylu. Jestem aktualnie w trakcie zapoznawania się w tymi opowiadaniami, zatem niedługo pojawi się recenzja. Choć już teraz mogę powiedzieć, że będzie bardzo pozytywna. 

  Jak zatem ogólnie wypadła tegoroczna edycja tego wspaniałego festiwalu? Cudownie! Wspaniale! Genialnie! Tak naprawdę nic mnie nie zawiodło, obsługa i organizacja ponownie na najwyższym poziomie, rewelacyjne zestawienie gości, przemili wolontariusze, świetne konkursy, ciekawe warsztaty i co bardzo ważne- darmowy wstęp dla wszystkich, z możliwością zakupienia książek na stoiskach wydawnictw. A najważniejsze- możliwość poznania swoich kryminalnych idoli i przekonania się, że to także zwykli ludzie, którzy też cieszą się z obecności na tymże festiwalu. Można z nimi swobodnie porozmawiać, zaczepić, zrobić zdjęcie, poprosić o autograf, zadać pytania... Nie ma bariery pisarz-czytelnik, jest jedynie człowiek z człowiekiem. Kocham to miejsce, tych ludzi, ten klimat, kryminały. I jesień. Wszystko razem daje spektakularne wrażenie i przez te trzy dni naładowałam się energią na cały rok, aż do kolejnej Grandy. Wiem, że za rok też się tu pojawię. I za dwa także. I mam wręcz pewność, że będę na każdej kolejnej Grandzie, o ile nie będę brać ślubu, rodzić dzieci, chować kogoś z bliskich lub jeździć jeepem po Afryce. Dziękuję. 



#relacjazGRANDY2017

piątek, 29 września 2017

Kryminały i thrillery warte uwagi cz. 2

Witam!

   Pragnę ogłosić wszem i wobec, że przez te dwa tygodnie się ani trochę nie obijałam, tylko dzielnie pracowałam i czytałam, więc proszę na mnie nie krzyczeć. Przychodzę z drugą częścią cyklu o kryminałach, thrillerach i sensacji, które, według mnie, z jakiegoś powodu zasługują na uwagę. Jako, iż dwójka to moja ulubiona cyfra, a komedie kryminalne to mój ulubiony gatunek literacki, postanowiłam połączyć te dwie rzeczy ze sobą. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze tylko pizzy z brokułami i mozzarellą, bo kawę właśnie wypiłam. Ale do rzeczy:


1. Joanna Chmielewska "Całe zdanie nieboszczyka".

   Od kogo innego mogłabym zacząć, jak nie od niekwestionowanej mistrzyni gatunku? W dodatku, od czego innego, jak nie od ukochanej książki!?
 Niniejsza powieść miała na mnie ogromny wpływ. Wpływ ten zaowocował podniesieniem się moich ocen z języka niemieckiego w trzeciej klasie gimnazjum, gdyż właśnie wtedy ową powieść czytałam po raz pierwszy. Po lekturze dostałam takiej motywacji do nauki języków obcych, jak jeszcze nigdy. Bo przecież powszechnie wiadomo, że jeśli mnie porwą i wywiozą do Brazylii, to muszę znać jak najwięcej języków, aby rozumieć porywaczy i móc wymyślić dzięki temu drogę ucieczki. Jak Joanna. W zasadzie, to w literaturze nie istnieje postać, która wywarłaby na mnie większy wpływ niż właśnie ta. Ewentualnie jeszcze Hercules Poirot, ale na trochę innych zasadach i jednak słabiej. Wróćmy jednak do książki, w której akcja pędzi jak rollercoaster. Jedyne, co mogę powiedzieć to to, że mamy tu hazard, morderstwo, porwanie, balansowanie między Brazylią, Danią, Francją a Polską, mamy ucieczkę, śledztwo, zdradę, niebanalne pomysły Joanny, wszystkie możliwe emocje i dzikie salwy śmiechu. Typowy kryminał? O nie! To coś niesamowitego. I nieprzewidywalnego.
   Zawsze, gdy mam zły humor lub mam gorszy okres w życiu, wracam do tej powieści. A najczęściej do jednej z końcowych scen z tłuczkiem. Od razu świat staje się łatwiejszy i piękniejszy. I twarz boli mnie ze śmiechu tak, jakbym rzeczywiście tym tłuczkiem oberwała.


2. Alek Rogoziński "Jak Cię zabić, kochanie?"

  O tym Panu słyszałam bardzo dużo, jednak nie miałam wcześniej styczności z jego twórczością. Niedawno odbył się trzecia edycja Poznańskiego Festiwalu Kryminałów GRANDA, na który się oczywiście ponownie wybrałam, a ów Pan figurował na liście gości, więc niegrzecznie by było pojawić się tam bez znajomości książek, czyż nie? Sięgnęłam więc po jedną, potem drugą i... przepadłam. Opowiem zatem o pierwszej z nich, bo jest fenomenalna!
  Nad Kasią Donek wisi spadek pod postacią milionów lub nawet miliardów dolarów po babci z Ameryki, jednak jedynym warunkiem, aby go objąć jest sprawienie sobie potomka wraz ze zdradzającym ją mężem w ciągu 5 lat od śmierci staruszki. Na początku bardzo się starali, nie wychodziło, potem zaczęli się od siebie odsuwać i zaczęło się robić nieciekawie. Do końca terminu zostało tylko 10 miesięcy, a gdy im się nie uda, pieniądze ma dostać polska parafia w Ameryce, którą starsza pani bardzo wspierała. Cóż zatem począć!? W sumie... jak to co? Trzeba zamordować męża! Problem jest jednak taki, że ów szanowny małżonek wpadł na identyczny pomysł... Jak łatwo się domyślić, obydwoje zawzięcie polują na siebie. Żeby było weselej, parę innych osób, z fałszywymi zakonnicami i mafiozem na czele, także bardzo chce się ich pozbyć z tego świata, każde w innym celu. Jedna, wielka komedia pomyłek, każdy każdemu wchodzi w paradę i bawi do łez. Powieść pochłonęłam błyskawicznie, napłakałam się ze śmiechu i zgorszyłam ludzi w środkach komunikacji, wybuchając tymże szaleńczym śmiechem w środkach komunikacji miejskiej oraz pracy. W pracy gorszyli się nieco mniej, gdyż pracuję w księgarni gdzie zawsze jest wesoło, ale jednak się gorszyli. Byłam za to dla klientów żywym dowodem, że ta książka jest fenomenalna i koniecznie muszą ją kupić. I kupili! Wracając jednak do treści, najbardziej podobały mi się ciągłe zwroty akcji, niebanalne postacie i mistrzowskie dialogi. Jestem zachwycona i nic na to nie poradzę. Stojąc w kolejce po autograf na moim niedawno nabytym egzemplarzu, byłam gotowa piszczeć jak typowa czternastolatka widząca swoich idoli, choć teoretycznie już mi nie wypada. Ale kto by się tym przejmował?
  Bardzo liczę na jakąkolwiek kontynuację losów rodziny Donków, z panią Basieńką i jej powidłami z mirabelek na czele. Mogą się znów mordować, a potem ratować cudze zwłoki, zamiast je dobijać, byleby w podobnym składzie i z podobną liczbą wybuchów.


3. Olga Rudnicka "Życie na wynos"

  Jest to kontynuacja "Granat poproszę", które było bardzo fajne, ale bardziej komediowo-obyczajowe (choć trochę nie mój humor) z wątkiem sensacyjnym, aniżeli kryminalne, niemniej jednak bardzo mi się podobało. Za to kolejna część jest już naprawdę świetna, a nie tylko bardzo fajna! Tu rzeczywiście mamy komedię kryminalną, od samego początku, gdyż Emilia Przecinek, roztargniona pisarka romansów, a zarazem główna bohaterka, znajduje w piwnicy trupa. Dwa razy, w dodatku tego samego! I sama niemalże obok pada trupem, obok, dla towarzystwa nóg w spodniach od garnituru i skórzanych butach. Okazuje się, że przy omdleniu uderzyła w coś głową i nie dość, że ma wstrząs mózgu, to jeszcze amnezję. Kompletnie nie pamięta nic, poza tymi nogami. Jakoś ciężko jej wyobrazić sobie, że to cały człowiek jest martwy, a nie tylko te nogi... Jednak tutaj jeszcze nie koniec rewelacji! Wcześniej teściowa Emilii, Jadwiga, łamię nogę, co unieruchamia ją na wózku inwalidzkim na kilka tygodni. Ale przecież dla dwóch staruszek to żadna przeszkoda i bez skrępowania bawią się w osiedlowy monitoring, co z czasem, wbrew pozorom, okazuje się bardzo przydatne policji. Te dwie harpie przecież widzą wszystko... Pojawia się nawiązanie do jednej z moich ukochanych książek Chmielewskiej "Wszyscy jesteśmy podejrzani". Rzeczywiście wszyscy byli. A w szczególności Wieśka. Na domiar złego, oczywiście morderca zabrał dokumenty swojej ofiary, czego efektem była bardzo długa nieznajomość personaliów denata. Ale czy to zniechęciło dwójkę funkcjonariuszy- Magdalenę Rzepkę aka Kolanko oraz Damiana Żurkowskiego, który uparcie nie chciał być strażakiem? Bynajmniej! Domyśliłam się, kto był mordercą, ale to raczej nie było trudne. Podejrzewałam go od momentu, w którym tylko poznałam jego powiązania rodzinne. Niemniej, brawa dla pani Olgi za stworzenie tak genialnych postaci. Muszę przyznać, że sama często czuję się Kropką, choć nie ukrywam, że roztargnienie i wyobraźnię mam raczej Emilii. Ot, taka bardzo rozsądna, poukładana i roztargniona hybryda ich obydwu. I bardzo dobrze się z tym czuję. Mistrzostwem świata są te słynne harpie i pterodaktyle- Adela i Jadwiga, najoryginalniejsze staruszki w kryminałach! Pod tym względem, to nawet panna Marple się chowa, jedynie Klementyna Kopp dorównuje bez problemu, choć zupełnie inaczej. Nie mogę się doczekać kolejnej części, bo jedna rzecz bardzo mi się nie podoba, a mianowicie zakończenie. Pani Olgo, tak się nie robi! Nie można tak kończyć książek, bo potem ktoś taki jak ja finalizuje czytanie o wpół do 4 rano i spać później nie może, bo ciąg dalszy nie daje mu spokoju...

4. Joanna Chmielewska "Wszystko czerwone"

  Tak, kolejna Chmielewska w tym zestawieniu, ale tego się przecież wszyscy spodziewali. I wszyscy spodziewali się tu również mojej kolejnej ulubionej książki Mistrzyni. We "Wszystko czerwone" przenosimy się z akcją do Danii, do malowniczej miejscowości Allerode, do domu najlepszej przyjaciółki Joanny- Alicji, trafiamy w samo centrum wielkiego zjazdu wszystkich możliwych ludzi i... morderstwa. W iście upiornej scenerii: wielki dom, taras, stół z jedzeniem, ludzie dookoła i czerwona lampa, dająca szkarłatny blask tylko na nogi, poniżej kolan... Zwrot "wszystko czerwone" będzie się pojawiał jeszcze wiele razy. I trupy. Ale takie, nie do końca martwe, a co. Morderca dybie na Alicję, a Alicja ma się świetnie! Wiele razy płakałam ze śmiechu i nadal płaczę, ilekroć otwieram tę powieść. Mój absolutny numer jeden, to pan Muldgaard, duński policjant, z polskimi korzeniami, mówiący po polsku ze swoją własną, autorską gramatyką i sformułowaniami iście staropolskimi. Mój ulubieniec: "Pan podrapano na głowa i pani Biała Glista ja takoż proszę won!". Miód na uszy! Szczerze się przyznam, że za pierwszym razem nie odgadłam mordercy. Za kolejnym to już inna sprawa, bo znałam całą akcję, teraz to wręcz na pamięć, więc to się już nie liczy. Ale za pierwszym razem... hohoho, mistrzostwo świata! Jedna z najlepszych książek Chmielewskiej.

5. Marta Obuch "Łopatą do serca"

   Moje pierwsze spotkanie z tą autorką, odbyło się poprzez opowiadanie zawarte w książce "Księgarenka przy ulicy Wiśniowej". Opowiadanie było świetne, zatem oczywiste było to, że muszę szybko sięgnąć po książkę tejże Pani. I sięgnęłam. Dopiero jednak na początku lektury zorientowałam się, że wcześniej wspomniane opowiadanie, było kontynuacją powieści, którą zaczęłam czytać... Cóż, mówi się trudno i żyje dalej. "Łopatą do serca" okazało się być naprawdę dobre, zabawne i zaskakujące. Główna bohaterka, Misia, dowiaduje się, że jej mąż trafił do aresztu, bo w tajemnicy przed nią trząsł świadkiem przestępczym, jako mafiozo. Żeby tego było mało, wprowadza się do niej "prawa ręka" jej męża, Igła. Misia kilka razy przez przypadek tłucze go łopatą lub młotkiem, jej przyjaciółka Zuza ratuje przypalone garnki, komisarz Marchewka robi do niej maślane oczy, jeżdżą po całym Śląsku, a dookoła szaleje diamentowa afera! Ciężko było mi przewidzieć, co zdarzy się na kolejnej stronie. Wiele zabawnych dialogów, zwrotów akcji i świetnych postaci. Muszę przyznać, że od samego początku Igła był moim ulubieńcem, choć cała reszta również została bardzo dobrze skonstruowana. Rewelacyjny pomysł na fabułę, a fragment z zezowatym słońcem- mistrzostwo świata! Na swoje nieszczęście, dotarłam do tego momentu jakoś w okolicach drugiej w nocy, więc jak ryknęłam śmiechem, to pobudziłam wszystkich domowników. Ale warto było!


Tym oto sposobem, dobrnęliśmy do końca. Niedługo pojawi się kolejna część, kto wie, może tym razem padnie na kryminały retro?

wtorek, 12 września 2017

Szatan z siódmej klasy

    W podstawówce byłam jeszcze na takim etapie życia, że rzadko sama z siebie sięgałam po jakąś książkę, czego do dzisiaj bardzo żałuję. Lektury jednak musiały być czytane, choć oczywiście, nie okłamujmy się, nie wszystkie. "Szatan..." należał do tych przeczytanych, a następnie nawet obejrzanych. I pokochanych. Czytałam go tylko raz, w piątej klasie i przez te wszystkie lata bardzo pragnęłam mieć swój egzemplarz, aby zatopić się w niego na nowo. I w lipcu tego roku nie dość, że się w takowy zaopatrzyłam, to jeszcze natychmiast pochłonęłam i zakochałam się na nowo, jeszcze bardziej.
   Jako osoba jeszcze młoda ale już dorosła, z wyrobioną opinią o świecie, szczerze przyznaję, że jest to jedna z najbardziej wartościowych książek, jakie przeczytałam w życiu, jednocześnie jedna z najpiękniej napisanych. Od wielu lat zachwycam się pięknem języka polskiego, ale międzywojenna polszczyzna to coś... coś wybitnego. Jest w niej magia, poetyka i tak niesamowite elegancja, że aż mi dech zapiera. Pan Kornel Makuszyński trafił w moją wymagającą, językową estetykę, jakby rzucał lotkami w samą 10 na tarczy. Chłonęłam każde słowo, każde zdanie z zachwytem i delektowałam się nimi. Treść, bardzo przyjemna i miejscami także zabawna, jeszcze bardziej to potęgowała. Najbardziej jednak urzekło mnie w tej powieści to, w jaki sposób na mnie, jako czytelnika, działała, mimo upływu 90 lat, odkąd została wydana. W swoim życiu czytałam wiele kryminałów i thrillerów oraz powieści detektywistycznych. Lepszych, gorszych, mocniejszych i słabszych. Głównie współczesnych. A mimo to, mając w rękach powieść Makuszyńskiego i przejeżdżając wzrokiem po tekście, czułam dreszcz emocji i to przyjemne napięcie. Minęło 90 lat, a nic się pod tym względem nie zmieniło, choć zmieniły się wszystkie inne względy. Jak dla mnie, tylko geniusze potrafią takie zabiegi, a ów autor niezaprzeczalnie nim był. Czytałam głównie w pracy (bo jako, że pracuję w księgarni, to gdy nie ma ruchu, to wręcz moim obowiązkiem jest czytać, aby potem dobrze doradzać) i chwilami całkowicie się wyłączałam z rzeczywistości. Był taki moment, gdy zostałam już sama, na wieczornej zmianie, nie było klientów, zatem usiadłam wygodnie na niskiej drabince i zatopiłam się w lekturze: Adam skrada się w ciemnościach do bandyty, aby mu się przyjrzeć i zajść od tyłu, czołga się po bagnistym terenie, przerażona panna Wanda czeka w krzakach, aby w razie czego wezwać pomoc. Adaś jest coraz bliżej celu, jeszcze tylko trochę... Ale bandzior jest szybszy i uderza go czymś w głowę, a Adam traci przytomność, Wanda krzyczy, zbir ucieka...! I w tym momencie pewien klient położył mi rękę na ramieniu, aby mnie o coś zapytać, a ja z wrażenia aż zleciałam z tej drabinki i dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, co się właśnie stało. Starszy pan spojrzał tylko na mnie rozbawiony, pokiwał głową i powiedział, że gdy w młodości czytał "Szatana..." to reagował podobnie, gdy mama wołała go na obiad. Ufff. Sojusznik.
  Powieść przedstawia nam, czytelnikom, wspaniały obraz szczerej, bezgranicznej przyjaźni i oddania między tymi młodymi mężczyznami. Padają wyznania miłości, nieraz i nie dwa któryś kolega mówi Adasiowi, że go bardzo kocha. A najpiękniejsze jest to, że nie ma w tym żadnych podtekstów, jedynie ciepło, zaufanie i zwykła szczerość. Miłość braterska, szlachetna. Czysta. Przez całą treść towarzyszył mi bardzo nostalgiczny nastrój. Te czasy, gdy takie relacje były na porządku dziennym, mięły bezpowrotnie. Nie było mi dane ich poznać, zobaczyć, doświadczyć. Nie mówię, że przyjaźnie zawierane w aktualnych czasach są nieszczere (choć i takie się zdarzają), tylko po prostu przykro mi z powodu takiego obrotu spraw. Gdyby teraz młody chłopak powiedział koledze z ławki, że go kocha, tamten i cała reszta wzięliby go za geja i najprawdopodobniej skończyłoby się szykanowaniem i gnębieniem biedaka, który po prostu chciał powiedzieć przyjacielowi, że jest dla niego jak brat. Dużo i długo myślałam nad tym wszystkim, co niesie ze sobą ta książka, jaki ma wydźwięk dzisiaj, a jaki miał przez te 90 lat. Dzisiaj, znajomość historii XX wieku powoduje pewne refleksje. Akcja odgrywa się w roku 1937, czyli na dwa lata przed wybuchem drugiej wojny światowej. Kończy się szczęśliwie, ale... ale nachodzi mnie natarczywa myśl. Jak poradziliby sobie bohaterowie, gdyby istnieli naprawdę? Czy wszyscy przeżyliby wojnę? Walczyliby czy uciekali... a może stanęliby po stronie wroga? Czy uczucie Wandy i Adasia przetrwałoby wojnę...? Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Wiem za to jedno: "Szatan z siódmej klasy" należy do pozycji, które powinien przeczytać każdy przynajmniej raz, niezależnie od wieku. Na tym zbiorze zadrukowanych kartek, pod pozorem powiastki detektywistycznej dla młodzieży, kryją się cenne wartości, takie jak przyjaźń, szczerość, oddanie, pierwsza miłość, odwaga, szacunek do starszych a także Nasza historia. Młodzi ludzie bardzo podobni do nas, a jednocześnie tak zupełnie różni. Każdy, niezależnie czy ma 9 czy 90 lat, znajdzie w nich choćby cząstkę siebie. Bo kto wie, może ktoś ją zgubił 40 lat wcześniej i myślał, że odeszła bezpowrotnie?

Florystka

   Minęło trochę czasu, a ja wciąż nie wiem, co napisać o tej książce. Bardzo wiele emocji we mnie wzbudziła i zarazem obudziła coś, co było uśpione od pewnego czasu. I niestety, tak miało zostać. Nie będę się rozdrabniać tutaj co to konkretnie było, bo to nie jest istotne dla recenzji. Ważny jest sam fakt.
  Sięgając po kolejną książkę Katarzyny Bondy, wiedziałam, że się nie rozczaruję. Zastanawiałam się jedynie, czy "Florystka" będzie lepsza od pozostałych dwóch tomów, czy nie. Jak zatem wypadła?

  Nie mam pojęcia, czy to definitywny koniec przygód Huberta Meyera, czy nie. Jedyne, czego mam pewność to to, że ta część była godnym zwieńczeniem serii.
  Nasz słynny psycholog policyjny popełnił błąd w profilu w ważnej sprawie i zakończył przez to swoją karierę. Rzucił wszystko jak leżało i wyjechał. Nie, nie w Bieszczady. Na Mazury. Do domu swoich rodziców, którzy w międzyczasie umarli. Sielanka? Nie dla Meyera. Pieniądze się kończą, nie ma co robić, a tu dodatkowo jeszcze dawna kochanka się pojawia... Wbrew pozorom, będzie cholernie istotnym ogniwem w całej sprawie, a nawet całej powieści. Lena to piękne imię, prawda? Hubert początkowo nie chce z nią współpracować, mimo, iż jej propozycja ma ręce i nogi, a nawet głowę, jednak pech lub szczęście, w każdym razie los chciał, aby tych dwoje zaczęło wspólną pracę. Jak to się skończy? Tego nie zdradzę. Główną zbrodnią w całej treści jest zaginięcie dziewięcioletniej Zosi, która ma cygańskie korzenie od strony matki. Nie ukrywam, to będzie dość ważne w sprawie (i jednocześnie bardzo ciekawe, bo Pani Kasia wprowadza nas trochę w kulturę tych ludzi i ich zwyczaje oraz tradycje). Dziewczynka chodziła do szkoły muzycznej, do klasy harfy- bardzo ważnego instrumentu dla powieści. Swoją drogą, jest to mój ulubiony instrument, planuję kiedyś zdobyć swój egzemplarz i nauczyć się gry. Od lat jestem zafascynowana jego brzmieniem, więc co za tym idzie- książka zaczęła mieć dla mnie także symboliczny wydźwięk. Podejrzaną w sprawie staje się pewna bardzo utalentowana florystka, którą wszyscy biorą za niezrównoważoną, gdyż jej syn kilka lat wcześniej został zamordowany, a ona twierdzi, że słyszy i widzi jego ducha. Jednak... czy byłaby wstanie porwać i zamordować inne dziecko? Czy słusznie jest podejrzewana? Co takiego ukrywa? Policja zaczyna łączyć ze sobą te dwie sprawy, w międzyczasie na światło dzienne wychodzi wiele mrocznych tajemnic rodziny dziewczynki... Czy słusznie? Sprawca bawi się z Meyerem w kotka i myszkę, zatem kto zwycięży? A może Hubert znów się pomyli...
  Cóż, nie zdradzę odpowiedzi na te pytania. Jeśli chcecie je poznać, musicie przeczytać "Florystkę". To naprawdę świetna książka, wnikliwa i dopracowana psychologicznie. Ukazuje nam obraz osoby chorej psychicznie, procesów, które zachodzą w jej mózgu, jej zachowania, postępowania i przede wszystkim- bystrości i inteligencji. Pokazuje, jak choroba wraz z predyspozycjami umysłowymi tworzy bombę, która po cichu, ukazując jedynie efekt końcowy, którym jest śmierć. Seria z Hubertem Meyerem zdecydowanie należy do jednej z moich ulubionych serii kryminalnych, a na chwilę obecną ostatnia z części zajmuje u mnie drugie miejsce. "Sprawa Niny Frank" podobała mi się trochę bardziej, ale ze względu na tematykę, a nie konstrukcję czy jakieś mankamenty "Florystki". Wszystkie trzy są równie dobre, na bardzo wysokim poziomie. Polecam.

środa, 28 czerwca 2017

Trzydziesta pierwsza

  Trzeci tom sagi o Lipowie.

 Kolejne spotkanie z twórczością Pani Kasi Puzyńskiej, kolejne spotkanie z policjantami i mieszkańcami Lipowa. I kolejne śledztwo do przeprowadzenia.

   W Lipowie nastał zimowy czas. Zbliża się Wigilia, wszyscy oczekują białego puchu z nieba, a temperatura jak na złość jest dość wysoka, jak na tę porę roku. Jednak mimo zbliżających się świąt, mieszkańcy czują niepokój. Lada dzień z więzienia ma wyjść morderca. Przez długie piętnaście lat nikt nie wypowiadał jego imienia, w końcu to przez niego zginęli dwaj policjanci, ojcowie Podgóskiego i Kamińskiego oraz jedyna policjantka z komisariatu wraz z siostrą... Ale czy aby na pewno to on był za to odpowiedzialny? Kłopoty mnożą się, gdy rodzeństwo ze Szwecji zaczyna grozić jednemu z mieszkańców, a w dawnej osadzie miejscowej sekty zostaną odnalezione zwłoki. Na domiar złego, nikt nie spodziewa się, że 23 grudnia zabójczy ogień zapłonie na nowo...
  W tej części nie było słynnej Klementyny Kopp. Nie było zmasakrowanego ciała, ani strzelanin. Jednak, nie ujmowało to ani trochę treści, a wręcz przeciwnie. Uwielbiam Klementynę, jednak miłą odmianą było poznanie Emilii Strzałkowskiej, która tymczasowo przeniosła się do Lipowa z Warszawy, aby zastąpić Marka Zarębę, któremu urodziła się córeczka. Okazuje się, że ona i Daniel znali się już wcześniej... Bardzo zaskoczyło mnie to, co Maria Podgórska i prokurator Czarnecki ukrywali przez te piętnaście lat, a co postanowili wyznać Danielowi. Nie spodziewałam się tego po nich, szczególnie przez opinię mieszkańców na temat Marii i posadę Jacka Czarneckiego. Jest to dowód na to, że niema ludzi kryształowych. Jak zwykle zachwyciła mnie narracja i ukazanie psychiki każdej postaci, jak zwykle podobały mi się dialogi i fabuła. A najbardziej opisy malowniczego Lipowa, które pod inną nazwą istnieje naprawdę. Na początku byłam odrobinkę zawiedziona, gdyż nie było żadnych zwłok, ale gdy tylko znaleźli szkielet, błyskawicznie mi przeszło. Cóż, nie ukrywajmy, najbardziej lubię krwawe trupy w kryminałach i makabrę. Ale ich brak nie czyni od razu książki złą, co to to nie. Bardzo podobała mi się poruszona tematyka sekt i opisy procesów, które zachodzą w ich wnętrzu, co nawiązywało do istniejącej kiedyś naprawdę, sekty Świątynia Ludu. Bardzo lubię takie smaczki, szczególnie, że tematyka mnie interesuje i trochę już na ten temat wiem.
  Generalnie, to ta część podobała mi się tak samo mocno, jak pierwsza. Jestem nią zachwycona! Gdzieś z tyłu głowy mignęło mi, kto może być mordercą, ale zignorowałam to. Epilog mnie szczerze zszokował i chwilowo uniemożliwił normalne funkcjonowanie. Długo o tym myślałam i choć skończyłam czytać tę powieść  jakiś czas temu, nadal to we mnie siedzi. Tak, jak i poprzednie książki tej autorki. Ma niesamowity talent do tworzenia pełnokrwistych postaci, które nie dają o sobie zapomnieć. Potrafi zgłębić się w ludzką psychikę i przedstawić ją na kartach historii mieszkańców tej pięknej, a zarazem mrocznej i tajemniczej wsi. Mistrzostwo i geniusz.

Żerca

    Trzeci tom wspaniałego cyklu "Kwiat paproci" Katarzyny Bereniki Miszczuk. I równie wspaniały, co "Szeptucha" i "Noc Kupały".

   Po wydarzeniach z Nocy Kupały, każdy bohater próbuje odnaleźć się w nowej sytuacji. Muszą pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby. Jaga i Gosia rzucają się w wir pracy, a Mieszko... Znika. Niby załatwić swoje sprawy, ale czy na pewno? Nie ma go już miesiąc, nie dał żadnego znaku życia...  Gosia odchodzi od zmysłów, co negatywnie wpływa na jej pracę. Jarogniewa nie jest z tego zadowolona i ostro poucza swoją uczennicę, choć doskonale ją rozumie. W Bielinach pojawia się nowy żerca- Witek i bardzo zbliża się do Gosi. Czy coś z tego będzie? Czy zapomni o Mieszku? A może wręcz przeciwnie, utwierdzi ją w uczuciu do niego? Gosia ma mętlik w głowie, a w dodatku w okolicy ktoś zaczyna polować na boginki i inne istoty stworzone przez bogów, a główne podejrzenia padają właśnie na nią... Czy Sława także będzie zagrożona? Czy może babska przyjaźń jednak zwycięży? Odpowiedzi poznacie po lekturze "Żercy". Jeju, tak długo na to czekałam! Jestem wprost zauroczona treścią i zdruzgotana zakończeniem. Czuję cholerny niedosyt, chcę więcej i więcej. Po raz kolejny Kasia zafundowała Nam wyśmienitą podróż do świata pełnego słowiańskich bogów, obrzędów, demonów i ziół. Do świata, o jakim marzę. Były łzy, był śmiech, było napięcie i wściekłość. Plejada wszelkich emocji. Niesamowite przeżycie. Jestem szczerze zakochana w tym cyklu!
   
   Cóż więcej mam dodać? To trzeba przeczytać, to trzeba przeżyć! Jestem niesamowicie ciekawa, jak się skończy ta historia, a jednocześnie zrozpaczona, że został jeszcze tylko jeden tom do wydania...
To jedna z najlepszych serii, jakie czytałam. I zdecydowanie najbardziej osobista.

sobota, 27 maja 2017

Dziesięciu małych Murzynków

    Powieść ta występuje pod trzema tytułami: "Dziesięciu małych Murzynków", "Dziesięciu żołnierzyków" oraz "I nie było już nikogo". Wiele o niej słyszałam, podobno miała to być najlepsza książka Agathy Christie. Czy taka była? O tym już za chwilę.

   Na tajemniczą Wyspę Murzynków zostaje zaproszonych 10 niezwiązanych ze sobą, kompletnie różnych gości. O samej wyspie krążą plotki, jakoby ją i stojącą na niej willę, kupiła pewna gwiazda filmowa lub nikomu nieznany miliarder, pan Owen. W każdym z gościnnych pokoi wisi w ramce kartka z wierszykiem o dziesięciu Murzynkach, które po kolei znikały w dość osobliwy sposób. Nikt z przybyłych nie podejrzewa, że ich czeka ten sam los...
  Intryga przeprowadzona w sposób wyjątkowy, co do większości przypadków, nie było oczywiste, kto będzie kolejną ofiarą. Byli sami... ale czy aby na pewno? Kim okazał się tajemniczy pan Owen, twórca tej krwawej zabawy z makabrycznym zakończeniem? Muszę przyznać, że Mistrzyni Kryminału ponownie wyprowadziła mnie w pole, choć bardzo starałam mieć się na baczności. Jednak Agatha Christie ponownie ze mną wygrała. Co najlepsze, morderca od początku zyskał moją ogromną sympatię. Nawet, gdy byłam pewna, że to on, nie przestawałam go lubić. A tu puf, autorka postanowiła mnie bardzo umiejętnie zmylić. Biję pokłony, takiego zakończenia się nie spodziewałam!

  Zatem odpowiedź brzmi: Tak. To, według mnie, najlepszy kryminał Pani Christie, jednej z moich ulubionych pisarek.

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

5 kryminałów i thrillerów wartych uwagi cz. 1

  Czas na coś nowego!

  Jednak wypadałoby napisać coś na wstępie o tym poście. To jest coś. Coś, nad czym myślę od wakacji i co chcę dokładnie zrealizować. Nabrałam wreszcie motywacji, aby przelać wreszcie na bloga to, co mam już dokładnie rozpisane w głowie i 3 zeszytach. Nie wiem, z jaką częstotliwością będę dodawała kolejne części, ale na pewno będą się pojawiały. Niektóre ze współpracy z innymi osobami. Z góry zaznaczam, że to wszystko jest bardzo subiektywne. Zatem, część pierwszą 5 kryminałów i thrillerów wartych uwagi czas zacząć!


1. "Purpurowe rzeki" Jean- Christophe Grange

  Jest to pierwszy thriller jaki przeczytałam w życiu i zarazem najlepszy. Czytałam go po raz pierwszy w wieku lat 14, potem po latach do niego wróciłam i zrobił na mnie tak samo piorunujące wrażenie, jak za pierwszym razem. Dlaczego ta powieść jest wyjątkowa? Już tłumaczę: akcja powieści rozgrywa się w połowie we francuskich Alpach skutych lodem i miasteczku akademickim położonym u podnóży gór. Druga połowa akcji rozgrywa się w innym mieście. W Alpach zostają znalezione okaleczone zwłoki mężczyzny pozbawionego wszystkich części ciała, które mogłyby potwierdzić jego tożsamość, zupełnie tak, jakby morderca chciał go jej pozbawić. Sprawą zajmuje się komisarz Pierre Niemans, jeden z najlepszych policjantów w kraju. Równolegle, 150 km dalej, toczy się także drugie śledztwo, w sprawie profanacji grobu kilkuletniego chłopca, który zginął w wypadku. Z czasem okazuje się, że ktoś stopniowo usuwa zdjęcia chłopca i skutecznie zaciera ślady jego istnienia, ale przede wszystkim- wyglądu. Sprawę prowadzi młody porucznik Karim Abdouf, równie niekonwencjonalny co Niemans. Co łączy te dwie sprawy? Jaki mają wspólny mianownik? Czekałam przez ponad pół książki w napięciu, nie mogąc doczekać się momentu, w którym splotą się losy bohaterów. Akcja bardzo płynna i mocno zaskakująca. To jedna z tych książek, które się pamięta na długo, o ile nie na zawsze. Bohaterowie książki są doskonale wykreowani, a fabuła dopracowana także pod względem psychologicznym, za co ogrooomny plus. Największym szokiem było dla mnie zakończenie. I to nie dlatego, że mordercą okazała się pani Hela z warzywniaka, której nikt nie uwzględnił, tylko wręcz przeciwnie, wiedziałam, kto za tym wszystkim stoi. Ale ostatnia scena niweczy wszelkie nadzieje na kontynuację, co bardzo, ale to bardzo mnie zawiodło, bo powieść jest tak cholernie dobra, że czuję paskudny niedosyt, choć czytałam ją 2 razy. Może jak nauczę się jej na pamięć to mi przejdzie? Nie wiem. W każdym razie, jest to dzieło idealne dla wielbicieli makabry, chorych pomysłów na stworzenie idealnej rasy ludzkiej, mrocznych i zawiłych tajemnic rodzinnych i intryg, które nigdy miały się nie wydać. Majstersztyk.

PS Nie polecam ekranizacji po przeczytaniu, bo będziecie się drzeć na telewizor "Przecież tak wcale nie było!" i wkurzać niesamowicie, gdyż jest to film z milionem nieścisłości, który bardzo mija się z książką w cholernie wielu momentach. Jak już oglądać, to przed przeczytaniem, aby stwierdzić, że książka była lepsza. Szczególnie, że z tego co pamiętam, film kończy się inaczej, więc nie będzie spojleru.



2. "Ktokolwiek widział" Colin Dexter

   Jest to specyficzna książka, w moim odczuciu nawet bardzo. Nietypowa. A jednak dobra. Bardzo dobra. Ale o czym? Już mówię. Oksford, prawdopodobnie lata 70. W wypadku samochodowym ginie policjant prowadzący śledztwo w sprawie zaginionej przed dwoma laty siedemnastoletniej Valerie Taylor. Było to śledztwo na własną rękę, wznowione gwałtownie, choć wszyscy założyli już, że dziewczyna umarła. Sprawę przejmuje inspektor Morse, zapalony miłośnik krzyżówek, piwa i muzyki Wagnera oraz jego pomocnik, sierżant Lewis. Morse także twierdzi, że zaginiona nie żyje, choć do jej rodziców docierają dwa listy od córki. Więc jak żyć? Podejrzani są wszyscy, od rodziców, przez byłego chłopaka, aż do nauczycieli Valerie. Tyle dowiadujemy się z opisu książki. Mniej więcej. A co ode mnie? Po skończeniu tej książki byłam w tak ciężkim szoku, że jedyne na co miałam ochotę, to wyjechać do Wielkiej Brytanii, odnaleźć Pana Dextera i z całej siły zdzielić mu w twarz. To, w jaki sposób zrodził we mnie nadzieję na rozwiązanie zagadki, jak upewnił mnie w mojej racji, gdy na to samo wpadł główny bohater i to, jak nas oboje wywiódł tym w szczere pole, brutalnie depcząc moją pewność i nadzieję, aby po wszystkim jednak przyznać mi rację i zrobić mi tym taką sieczkę z mózgu, emocji i wszystkiego, że długo nie mogłam dojść do siebie. Oj bardzo długo... Ale to chyba świadczy o geniuszu autora kryminału, prawda?
 Niestety, nigdy nie będzie mi dane uderzyć w twarz tego Pana, bo zmarł w zeszłym miesiącu, nad czym ubolewam. Cóż. Może znajdę kogoś innego, kto napisze powieść, której zakończenie wywoła we mnie identyczne emocje. I będzie żywy.



3. "Motylek" Katarzyna Puzyńska

 Pisałam już o tej powieści, ale musiałam ją tu umieścić. Było to pierwsze spotkanie z twórczością tej młodej Kobiety i choć minął od niego rok, nadal to wszystko, co przeżywałam podczas lektury, siedzi we mnie. Wciąż przeżywam. Póki co, moja ulubiona część.

http://ilegwiazdtyleksiazek.blogspot.com/2016/07/motylek.html



4. "Krokodyl z Kraju Karoliny" Joanna Chmielewska

  No tak, Chmielewska... Cóż ja bym bez niej zrobiła? Najprawdopodobniej przestała się uśmiechać. Jest to (jak już wszyscy tutaj i wszędzie indziej, gdzie tylko jestem wiedzą) moja najukochańsza pisarka, a jej książki to mój lek na wszystko. Niniejsza powieść, była drugą przeczytaną przeze mnie pozycją mojej niekwestionowanej mistrzyni i było to spotkanie w 200% udane, bo już po pierwszej książce kochałam tę kobietę do szaleństwa, więc co dopiero po dwóch!?
 Główną bohaterką jest ponownie Joanna, tym razem próbuje rozwiązać sprawę morderstwa swojej przyjaciółki Alicji. Samą śmierć, Chmielewska jest jeszcze wstanie znieść, ale gdy z kostnicy znikają zwłoki zmarłej, miarka się przebrała i rozemocjonowana bohaterka szuka zabójcy na własną rękę. I co? I, w zasadzie, bardzo wiele. Jak to u mojej mistrzyni, mamy plejadę niebanalnych postaci, zaskakujące zwroty akcji, zabawne sytuacje i bawiące do łez dialogi. Okazuje się, że w sprawę zamieszany jest facet z nosem, potrzeba malarza, szpilki z krokodyla mrugają z wystawy, a derby kłusaków tuż tuż... Ubawiłam się, nagłowiłam, nie zgadłam. Rozwikłanie zagadki bardzo zaskakujące, ale spójne z całością, mimo, tak uwielbianego przeze mnie chaosu i natłoku w akcji. Poruszamy się między Polską, a Danią, między Warszawą, a Kopenhagą, cudo. Jedna z moich ukochanych książek!



5. "A.B.C." Agatha Christie

  W tym zestawieniu, nie mogło zabraknąć mistrzyni kryminału, prawda? Według mnie, byłoby to wręcz karygodne, więc postawiłam na jedną z moich ulubionych pozycji. Kryminał od samego początku rozwija intrygę, już sam tytuł jest sugestią. Jednak nic nie jest takie oczywiste, jakby się zdawało. Ktoś morduje ludzi w porządku alfabetycznym i co więcej, zawsze wcześniej wysyła list z informacją, gdzie i kiedy można spodziewać się kolejnej ofiary. Za każdym razem podpisuje się "A.B.C.", a na miejscu przestępstwa zostawia rozkład jazdy. Co łączy ze sobą ofiary? Czy Herculesowi Poirot uda się przejrzeć zamiary mordercy i zrozumieć jego postępowanie? Przez całą powieść, wraz z nim zbieramy porozrzucane po akcji niepozorne poszlaki, które w obliczu rozwiązania, stanowią spójną całość. Całość nieoczywistą i zaskakującą. Wręcz bardzo zaskakującą. Ale co tu dużo mówić, to Agatha Christie, po niej zawsze spodziewam się dobrej literatury i nigdy się nie zawiodłam. Zresztą, to właśnie Ona sprawiła, że tak bardzo kocham i wielbię ten gatunek. W ogóle czytanie. Dorastałam z serialem na podstawie jej powieści o tym małym, grubym, wąsatym Belgu, który ma alergię na mielone rzeczy. Potem do serialu doszły książki i tak oto kocham czytać i prowadzę bloga z recenzjami. Ha. A co do opisywanej powieści, jest po prostu bardzo dobrze napisana, ma świetną intrygę i zagadkę kryminalną i przede wszystkim- genialnego głównego bohatera, który jest moim absolutnym ulubieńcem, jeśli chodzi o detektywów w książkach.


I tak oto pierwsza część gotowa. Niedługo pewnie pojawią się kolejne. Zachęcam wszystkich do lektury i życzę miłej zabawy! Mam nadzieję, że kogoś zachęciłam do przeczytania chociaż jednego z wymienionych dzieł (o ile nie znał go wcześniej). :)

czwartek, 20 kwietnia 2017

Pan Lodowego Ogrodu- seria

  Kilka słów wyjaśnienia.
 To nie tak, że olałam bloga i zapomniałam lub mi się odechciało, więc naprawdę, nie trzeba pisać do mnie maili z pytaniem, czy kiedykolwiek pojawią się kolejne posty i czy żyję. Żyję i jakbym chciała to rzucić w cholerę, napisałabym o tym na 100%. Ale dlaczego mnie tyle nie było? Nie było mnie, gdyż postanowiłam pójść krok dalej z recenzjami i napisać o całej serii. A jak powszechnie wiadomo, aby o czymś mówić i to komentować, trzeba coś o tym wiedzieć. Przynajmniej w moim świecie tak jest. Zatem, mam za sobą 4,5 miesiąca walki z emocjami i kolejnymi kartkami kolejnych tomów. Teraz czas na recenzję. I...to najtrudniejsza recenzja w moim życiu.

  Obiecałam sobie, że nigdy nie zrecenzuję Wiedźmina. Nigdy, przenigdy. Dlaczego? Bo stał się ogromną częścią mojego życia, a nie zwykłą serią książek. Dzięki niemu poznałam miłość mojego dotychczasowego życia. Znacząco wpłynął na mój światopogląd i egzystencję. Zmienił cholernie wiele. Dlatego nie. 

  I tu robi się ogromny problem, gdyż "Pan Lodowego Ogrodu" podskoczył do tej samej rangi. 

 Sama nie wiem, co powinnam napisać. Sięgnęłam po tę serię całkowicie w ciemno, nie miałam pojęcia o czym jest, wiedziałam tylko kto ją napisał, że głównym bohaterem jest Vuko oraz, że owa seria jest w czołówce polskiej fantastyki. Uznałam, że muszę ją przeczytać, choćby dla zasady. I przepadłam.

  Cholernie nie lubię przez dłuższy czas czytać jednej książki, po czasie, który przekracza tydzień/półtora zaczynam się męczyć. Niezależnie od tego, jak cudowna jest ta książka, chcę ją szybko skończyć. I tu stało się coś niesłychanego- pierwszy raz w życiu czytanie jednej cegły przez trzy tygodnie (w przypadku obu pierwszych tomów) nie męczyło mnie. Ba, nawet starałam się nie czytać codziennie, aby dłużej to trwało. Tak bardzo ta historia stała się częścią mojej codzienności, że nie chcę jej kończyć. Nie chciałam i nie chcę nadal. Trzeci tom, to nieco ponad tydzień. Czwarty ponad miesiąc.
Ale zacznijmy od początku.

Tom I
  Jest sobie Vuko. Pół polak, pół fin, wychowany w Chorwacji, a co. Klnący na zmianę w 3 językach. Akcja zaczyna się, gdy jest wystrzeliwany w kosmos. Dlaczego? Ponieważ gdzieś w galaktyce odkryto planetę Midgaard, na której żyje rozwinięta cywilizacja (na poziomie średniowiecza) oraz istoty podobne do ludzi. W zasadzie ludzie, ale trochę inni. Przed dwoma laty została wysłana tam ekspedycja naukowa, która miała to sbadać. Jednak, od n czasu nie daje znaku życia... Vuko zatem dostał zadanie sprowadzić ich do domu i ewentualnie po nich posprzątać. I tu zaczynają się schody...
Po pierwsze, wszystkich całkowicie wcięło (no, prawie) i trzeba ich znaleźć. Bardzo wesoło. Po drugie, po ziemi chodzą wyjątkowo paskudne stwory. Miejscowi nazywają ich dziećmi Zimnej Mgły, która pojawia się nagle i zabija. Cóż. Równolegle do losów Vuka, poznajemy losy Filara- tohimona z Klanu Żurawia. Póki co, bez związku. Więcej fabuły nie zdradzę, ale powiem o czymś innym. Mianowicie, o humorze zawartym w książce. Błyskotliwy, inteligentny, ironiczny, typowo polski humor sytuacyjny. Sam główny bohater aż kipi sarkazmem. Kocham to. I uwielbiam jego konia Jadrana. Choć i tak moim absolutnym ulubieńcem jest kruk Nevermore drący się "Wynocha!". Nawiązanie do "Kruka" mojego mistrza, Edgara Allana Poego- miód na duszę. Zakończenie- szok absolutny. Całe szczęście, że już zawczasu wypożyczyłam drugi tom z biblioteki, bo chyba trafiłby mnie szlag.

Tom II
  Czarodzieja z Amsterdamu trochę za bardzo poniosła wyobraźnia z drzewem, ale Vuko sobie poradził, z niewielką pomocą jednookiego karła na ośle. A potem pojawiła się wróżka. Cyfral. Wesoło. Po lekturze tego tomu, czytałam jego recenzje na lc (recenzje po fakcie- brawo ja) i zdaniem wielu osób, jest to najgorszy i najnudniejszy ze wszystkich tomów. Nie zgodzę, gdyż według mnie, jest tak samo dobry jak pierwszy. Ale jeśli ten jest najnudniejszy, to boję się, co będzie dalej...
Ta część jest na pewno bardziej emocjonalna, niż pierwsza. Vuko wrócił do ludzi, którzy stali się mu jak rodzina. W momencie, w którym okazało się, że żyją- płakałam razem z głównym bohaterem. Byłam szczerze wzruszona. A, gdy uciekinier Filar i jego przyboczny Brus cierpieli, ja cierpiałam z nimi. Były to bardzo ciężkie do zniesienia sceny. Bardzo. I mówi to osoba, która po lekturze najkrwawszych thrillerów śpi spokojnie... Losy dwóch bohaterów jeszcze się nie splatają, jednakże następuje subtelne nawiązanie do wydarzeń, które następują w miejscu, w którym żyje, co jest na plus. Więcej nie napiszę, bo za dużo spojlerów.

Tom III
   Akcja, akcja i jeszcze raz akcja! Ten tom jest najkrótszy, co pewnie jest powodem tego, że na każdej stronie coś się dzieje. Zostaje poruszony trudny i ważny temat niewolnictwa, tohimon wraz z Benkejem zbliżają się do celu, ale nadal są bardzo daleko. Jak już czytelnik ma wrażenie, że pokonają wszystkie przeciwności, bo jak już to im wyszło, to teraz wszystko się uda, a potem... a potem dzieje się coś, co przekreśla wszystkie nadzieje. Wydaje się, że z tej sytuacji niema wyjścia. Co nastąpi potem, to dowiecie się z książki. Dodam jeszcze tylko, że w tej części wreszcie dowiadujemy się czym jest tytułowy Lodowy Ogród oraz, że pod koniec powieści losy Vuka i Filara splatają się w bardzo nieoczekiwanym momencie.

Tom IV, ostatni.
   Prawie 900 stron końca całej, wspaniałej historii. Vuko i reszta Nocnych Wędrowców wracają do Doliny Naszej Pani Bolesnej, aby odzyskać kompana jednego z nich oraz porwać samą Panią Bolesną. Jednak, drogę krzyżują im Węże i porywają nie dość, że ją, to także Filara. No cóż, znów niewola, przemoc i odsiecz. Czy to się uda? Może tak, może nie. Potem i tak będzie coraz bardziej niebezpiecznie. Dochodzi jeszcze jedna osoba do wyeliminowania, kolejny wróg- Szkarłat. Choć pojawił się już wcześniej, teraz jest blisko. Za blisko. Czy Lodowy Ogród to takie bezpieczne miejsce, jakby się zdawało na pierwszy, a także drugi i trzeci rzut oka? Czy wszyscy Wędrowcy przeżyją starcie? Kto wygra wojnę? Niesamowite zwroty akcji, dreszcz napięcia i oczekiwanie- co będzie dalej!? Ile ja nocy przez tę książkę zarwałam, to ja nawet nie zliczę. Tak cholernie nie chciałam jej kończyć, że w międzyczasie pochłonęłam dwie inne. Ale cóż, koniec nadszedł. Nadeszła Wojna Bogów, o której wszyscy gadają. Czy przyniesie martwy śnieg? Czy Vuko zdoła ocalić przyjaciół i pokonać Czyniących? Nie zdradzę. Na samiuśkim końcu zrozumiałam, kto jest prawdziwym Panem Lodowego Ogrodu i kto w zasadzie, był nim od początku, choć sam o tym nie wiedział. Koniec serii przyniósł mi okropną pustkę i kaca. Aktualnie, próbuję, jak zwykle, zapchać to Chmielewską, ale nie jestem pewna, czy i tym razem się uda. Ech. Z całego rozbitego serca liczę na jakąkolwiek kontynuację. Potrzebuję jej do życia.

 Kilka słów o całej serii:
Po pierwsze, zaskoczyła mnie tu jedna rzecz. Mianowicie, najsubtelniej opisane sceny seksu, na jakie trafiłam w literaturze. Autor zrobił to z ogromną finezją i ujął mnie tym całkowicie.
Po drugie, każdy z bohaterów jest inny, każdy wyrazisty. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, pełnokrwisty. Bardzo chętnie poszłabym z nimi wszystkimi, z Nocnymi Wędrowcami, na piwo. Ziemskie piwo.
Po trzecie, cała seria wypchana jest informacjami technicznymi na temat broni, widać dużą wiedzę Grzędowicza.
Po czwarte, opisy krajobrazu są bardzo plastyczne, a nie płaskie, aczkolwiek nie są nadmiernie rozbudowane. Dokładnie opisują świat, ale nie nudzą i nie nużą przy tym, nie ma tam ani jednego słowa za dużo.
Po piąte, język ujął moje serduszko. W szczególności ten, w wykonaniu Vuka. Sposób formułowania zdań, ironiczny humor, fińskie przekleństwa. Poezja! Na co dzień nie przeklinam i nie lubię, jak ktoś przy mnie przeklina, jednak w książkach ani trochę mi to nie przeszkadza. Szczególnie w innym języku.
Po szóste, wiersze Mai Lidii Kossakowskiej, żony Jarosława Grzędowicza, zaczynały wiele rozdziałów. Pióro Kossakowskiej jest mi znane i bardzo lubiane, więc bardzo miło było poznać jej twórczość także od strony wierszy. Jak najbardziej na plus. Niektóre z nich wyjątkowo mi się spodobały, między innymi "Pieśń Braci Drzewa", która pojawiła się pod koniec IV tomu, w okolicach oblężenia Lodowego Ogrodu.
Po siódme, świat przedstawiony w serii, jest jak dla mnie bardzo spójny i ciekawy. Opisy kultury tamtejszych ludów, różnice w przedstawicielach różnych ludów, to wszystko było bardzo realistyczne i sensowne.
Po ósme, nie jest to typowe fantasy, ani typowe science fiction. Jest to mieszanka jednego i drugiego, tworząca coś, czego wcześniej nie spotkałam, a w czym zakochałam się bez pamięci.
Po dziewiąte, cała ta seria obudziła we mnie bardzo wiele przemyśleń co do wpływu religii na życie człowieka i jak miejsce urodzenia oraz status społeczny, mogą wpłynąć na postrzeganie świata.
Po dziesiąte, więzi i emocje zawarte w powieściach są bardzo wyczuwalne, wręcz chwilami namacalne. Słowa rażą wściekłością, rozpaczą lub szczęściem. Czujemy bezsilność, czujemy ból po stracie przyjaciela, czujemy radość z odnalezienia rodziny. Tak, to już nie tylko 4 książki z gatunku fantasy. W moim odczuciu, to sztuka, bo to, co autor tu stworzył, to istny majstersztyk i tyle mam do powiedzenia. 

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Podsumowanie roku 2016

  W roku 2016 chciałam przeczytać 52 książki. I udało mi się!

Oto książki, które przeczytałam, w kolejności przypadkowej;

1. "Tajniki RLM"
2. "Tajemnica Starego Browaru"
3. "Wróć, jeśli pamiętasz"
4. "Wielki diament t.1"
5. "Wielki diament t.2"
6. "Studnie przodków"
7. "Zwyczajne życie"
10. "Krokodyl z Kraju Karoliny"
11. "Boczne drogi"
13. "Babski motyw" 
14. "Świat wampirów"
16. "Duma i uprzedzenie"
23. "Pan Tadeusz"
24. "Makbet" 
25. "Ostatnie życzenie"
26. "Miecz przeznaczenia"
28. "Piraci: Galeria Łotrów"
29, "Chłopcy" 
30. "Historia bez cenzury"
32. "Harry Potter i kamień filozoficzny"
33. "Harry Potter i komnata tajemnic"
34. "Harry Potter i więzień Azkabanu"
35."Harry Potter i czara ognia"
36. "Harry Potter i zakon feniksa" 
37. "Harry Potter i książę półkrwi" 
38. "Harry Potter i insygnia śmierci"
39. "Nerve"
42. "A.B.C."
43. "Pierwsze, drugie... zapnij mi obuwie"
44. "Pięć małych świnek"
45. "Wigilia wszystkich świętych"
46. "Dwadzieścia cztery kosy" 
48. "Karty na stół" 
49. "Mitologie świata- Celtowie"
50. "Przepis na szczęście"
51. "W cieniu mistrza"
52. "Mieszkanie na trzecim pietrze"

I do tego 4, które czytałam, a nie skończyłam:
"Dziedzictwo Stonehenge"
"Linia ognia"
"Złodziej kości"
"Twarz w otchłani"

Podsumowując: przeczytałam 52 książki w całości, do tego 22 nowele E.A.Poego, 4 nie skończyłam, kupiłam 20 książek, dostałam 48, z bookcrosingu mam 7, z biblioteki wypożyczyłam  9, a 16 pożyczyłam od rodziny i przyjaciół oraz dodałam 16 recenzji. Dobry rok, jestem zadowolona. Oby 2017 był jeszcze lepszy!