wtorek, 29 listopada 2016

Romans wszech czasów

I kolejna Chmielewska!

 Jej książki to mój osobisty lek na całe zło... Bardzo skuteczny.

 Ta historia zaciekawiła mnie bardzo, ze względu na kolejnego "blondyna życia", który pałęta się po życiorysie Joanny. Jednak tym razem zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, trochę większe niż w przypadku innych blondynów życia, o których była mowa w innych powieściach tej autorki. Jako, iż jest to jedna z jej pierwszych książek, spodziewałam się tego, co najlepsze. I dostałam nawet z nawiązką!
  Joanna, jak to Joanna, oczywiście musiała się w coś wpakować. Tym razem zepsuła samochód wjechawszy nim w jakieś bagno, w dodatku w lesie, co zmusiło ją do przemieszczania się po mieście komunikacją miejską, w której ujrzała swojego blondyna... Widząc go, ubzdurała sobie, że powinien być dziennikarzem, mieć na imię Marek i być żonaty, z kobietą niezwykle piękną, która go nie kocha i nosi czarne włosy, gładko zaczesane w kok. Cóż, jak się później okazuje, niewiele się pomyliła... W trakcie jednej z takich podróży, dostrzega innego mężczyznę, który uparcie się jej przygląda rozanielonym wzrokiem. I przez kolejne 2-3, wszędzie go spotyka. Aż wreszcie, ów rozanielony osobnik, odważył się do niej podejść, przy męskich gaciach. Dlaczego akurat przy gaciach, tego nawet sama Joanna nie wiedziała. Została zaproszona na kawę w celu wyjaśnienia ciągłego wpadania na siebie. I się zaczęło... Okazało się, że w grę wchodzi iście płomienny romans, między tymże osobnikiem, a niejaką Basieńką, mającą męża potwora, który jest kryształowym obywatelem, jednakże nie chce jej dać rozwodu. Jak się okazuje, Joanna z przekrzywioną peruką i rozmazaną szminką wygląda zupełnie jak Basieńka, stąd rozanielony wyraz twarzy amanta, który był święcie przekonany, że widzi swoją ukochaną, jednak szybko zorientował się, że to nie ona, tylko inna osoba. Opowiedział historię ich miłości Joannie i złożył jej niecodzienną propozycję... Mianowicie ten pan musi wyjechać służbowo, a żyć nie może bez swojej Basieńki, dlatego chce zabrać ją ze sobą, ale nie może, bo mąż jej nigdzie z kochankiem nie puści i detektywów na nią nasyła, a tego rozwodu i tak jej nie da, więc czy może Joanna by się zgodziła udawać ją przez trzy tygodnie, przed jej mężem, za sumę 50 tysięcy złotych...? Podobno miałaby tego męża prawie nie widywać i z nim nie rozmawiać, bo prowadzą ze sobą wojnę od dawna, sypiają osobno, jedzą osobno, czas spędzają osobno, tylko pracują razem... A Joanna, jak to Joanna, oczywiście się zgodziła! Choć nie od razu. I gdyby wiedziała już wtedy, co z tego wyniknie, jej decyzja nie byłaby taka oczywista... W dzień, bez obaw mogłam się głośno śmiać, ale w nocy? W nocy tłumienie śmiechu podczas czytania przychodziło mi z niesłychanym trudem. Rudy debil za oknem i dialog o marchwi dla angorskich krokodyli z gburem, który przyniósł paczkę dla parszywego kacyka- mistrzostwo absolutne. Ale czego ja się innego spodziewałam po Mistrzyni, jak nie głośnych salw śmiechu i łez połączonych z bólem brzucha, tymże spowodowanych? Co się uśmiałam, to moje. I wyszło mi to nie tylko na dobre, ale i na jeszcze lepsze. W trakcie książki wyszło mnóstwo niedorzecznych sytuacji, które skutecznie ogłupiały bohaterów, a u mnie powodowały ataki wesołości. Szczególnie, w przypadku zawartości paczki dla kacyka... Sama postać blondyna życia również była intrygująca i pozostała taka do samego końca, szczególnie, gdy latał w Sopocie za tą idealną heterą z krzywymi paznokciami u dłoni... Szczególnie, gdy w grę wszedł przemyt dzieł sztuki, o czym Joanna postanowiła donieść na milicji, która patrzyła na nią jak na skończoną wariatkę, słysząc jej historię... I jak się okazuje, słusznie! Choć właśnie to wariactwo po raz kolejny pomogło w rozwiązaniu sprawy i nie wiadomo, czy bez niego także by się to udało.
 
  Podsumowując, mam kolejną ulubioną książkę. I to chyba wystarczająca rekomendacja, aby jak najszybciej po nią sięgnąć i wciągnąć się w wir szaleństwa, w obcym domu, w przebraniu, udając jakąś babę wraz z Joanną, prawda?

niedziela, 27 listopada 2016

Noc Kupały

  Tyle miesięcy czekania...
Aż nadszedł 23 listopada, dzień premiery. I mam! I po trzech tygodniach książkowego kaca po lekturze "Tylko martwi nie kłamią" Bondy, pochłonęłam w jeden dzień...

  Jako iż jest to kontynuacja mojej ukochanej "Szeptuchy", czyli drugi tom cyklu "Kwiat paproci", to wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Nie wierzyłam, że ta książka może mnie zawieść. I nie zawiodła, o nie. A nawet dała więcej, niż się spodziewałam.

  Wielkim plusem jest to, że drugi tom zaczyna się w momencie, w którym kończy się pierwszy, w tej samej scenie. Kolejnym olbrzymim plusem jest rozbudowanie wizji Gosi, dzięki którym dowiadujemy się więcej o Mieszku i jego życiu. No i pojawia się Ote... Cóż, nie będę ukrywać, że mocno namiesza. Między kochanków wedrze się chorobliwa zazdrość i potrzeba posiadania drugiej osoby na własność. Jednak... czy pokona to miłość? I czy... czy to w ogóle jest miłość? To pytanie wielokrotnie będą musieli zadać sobie Gosia i Mieszko. W tej części poznajemy lepiej także szeptuchę Jarogniewę i Mszczuja. Poznajemy lepiej ich przeszłość, zaczynamy rozumieć postępowanie. Zatracamy się w akcji, która przyspiesza na każdym kroku. Pojawiają się nowi bogowie, trwa walka o kwiat paproci, a Kupalnocka tuż tuż... Robi się niebezpiecznie. Bardzo niebezpiecznie. Gosia może stracić życie przez zaufanie niewłaściwej osobie. Pojawiają się fanatycy bogini Mokosz i kolejne nadprzyrodzone istoty. Wiele razy wstrzymywałam oddech. Wiele razy serce podchodziło mi do gardła w oczekiwaniu. Nie chcę, zdradzać, co się będzie w tej części działo, bo to mija się z celem. Cóż, słowiańskie bogi przemówiły, zatem powiem jeszcze tylko, że cholernie warto dowiedzieć się, jak potoczyły się dalej losy bohaterów "Szeptuchy" i sięgnąć po tę powieść.

  Z wypiekami na twarzy i ogromnym żalem, że tyle jeszcze czasu, czekam na kolejny tom. W przypadku "Szeptuchy" mówiłam, że to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam. Z czystym sumieniem "Noc Kupały" również będę nazywać takim mianem. Jestem zachwycona, równie mocno co wcześniej.

niedziela, 6 listopada 2016

Tylko martwi nie kłamią

  Druga książka Katarzyny Bondy, która wpadła w moje łapki.

 "Tylko martwi nie kłamią" jest drugim tomem serii z Hubertem Mayerem, psychologiem śledczym. Pierwszym tomem, "Sprawą Niny Frank" byłam oczarowana, zatem po tej części także spodziewałam się wiele. Czy się zawiodłam? O tym za chwilę.

   Na wstępie zacznę od tego, że treść tej książki uzupełniła niedopowiedzenia z poprzedniej, co pozwoliło mi bardziej docenić "Sprawę Niny Frank" i utwierdziło mnie w przekonaniu, że aby być w pełni nimi zachwyconym, trzeba przeczytać wszystkie. Najbardziej ucieszyłam się z wyjaśnienia (choć niedosłownego) zakończenia wyżej wspomnianej powieści, które skrytykowałam w recenzji o tejże książce. Konkretnie chodzi mi o ukazanie zdarzeń w alternatywnej rzeczywistości, co było dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Teraz na szczęście jest inaczej.
  Co do akcji- pierwsze kilkadzieścia stron dotyczących miejsca zbrodni, znalezienia ciała i całej procedury z tym związanej, w których poznajemy prokurator Weronikę Rudy i podinspektora Waldemara Szerszenia, którzy się ze sobą przekomarzają, nie wciągnęły mnie. Może dlatego, że nie było tam Mayera... Który jednak wreszcie się pojawił i sprawił dość komiczne wrażenie swoim ubiorem. Na wstępie zagiął panią prokurator, na której zrobił ogromne wrażenie, jednak okazało się, że Hubert nosi obrączkę, co zmieniło nastawienie Weroniki z przyjaznego na wrogie i zimne. I chyba właśnie dlatego tak bardzo ją polubiłam. Pani Bonda opisując przebieg znajomości tych dwóch postaci, mocno zabawiła się moimi emocjami. Kiedy już byłam pewna tego, jak teraz potoczą się ich losy, czy się do siebie zbliżą, czy nie- autorka zbijała mnie z tropu. Podobnie było z poszukiwaniem mordercy śmieciowego barona. Kiedy już byłam pewna, kto nim jest, na sprawę były rzucane zupełnie nowe światła i ta osoba przestawała pasować. Aby było jeszcze weselej, uwierzyłam mordercom z obydwu spraw, że są niewinni, bo dlaczego nie. Przecież na pewno się nie mylę! Byłam z siebie dumna, że tak szybko rozwiązałam tę zagadkę, że tak wszystko sobie ładnie poukładałam. A tu taka niespodzianka... A o jakich mordercach mowa?
1. Sylwester 1990-1991 r. zabójstwo bardzo bogatego Żyda na tle rabunkowym.
2. Majówka 2008 r. zabójstwo właściciela ogromnej, międzynarodowej korporacji zajmującej się śmieciami z POZOROWANYM tłem rabunkowym.
Co zatem było tym prawdziwym motywem? Kim był ów śmieciowy baron? Co miał na sumieniu? Co go łączy ze sprawą śmierci Żyda sprzed siedemnastu lat? Dlaczego obu zabójstw dokonano w tym samym lokalu? I co ma z tym wszystkim wspólnego dwudziestodolarówka? Wraz z przebiegiem śledztwa utwierdzamy się w przekonaniu, że tylko martwi nie kłamią, a żywi często przybierają maskę, chcąc zataić prawdę.
  Wiele zaskakujących zwrotów akcji, wiele szczegółów z życia bohaterów. Z każdą kolejną stroną coraz bardziej zbliżałam się do Weroniki, jednocześnie coraz lepiej rozumiejąc Mayera i coraz bardziej lubiąc Szerszenia. Jednak każde z nich zdenerwowało mnie przynajmniej raz, co sprawiło, że wydają się jeszcze bardziej realni. Bo przecież nikt nie jest kryształowy. Bardzo spodobał mi się także opis Śląska i ukazania jego warstw, różnorodności. Podobało mi się wplatanie gwary śląskiej w wypowiedzi, co dodawało autentyczności całości. Ogromny plus za to. Jednak pani Kasia wprowadziła też pewien manewr, który bardzo mi się nie podobał, a mianowicie- zakończenie. Nie tak wyobrażałam sobie koniec tego etapu w życiu bohaterów. Nie tak wyobrażałam sobie ich dalsze losy.

  Jak zatem oceniam? Wysoko. Nawet bardzo. I już teraz wiem, że po lekturze "Florystki", ostatniej części będę bardzo tęsknić za Mayerem i jego chłodem, jego rozterkami i uwielbieniem do piegów. Mimo, że zakończenie zagrało mi na emocjach, że mam kilkudniowego "książkowego kaca" i nie jestem wstanie zacząć żadnej nowej książki, to jestem pod pozytywnym wrażeniem. Dostajemy tutaj wachlarz rozbudowanych psychologicznie postaci, które grają z nami w swoją grę i nie możemy być w 100% pewni ich kolejnego kroku. W zasadzie, to niczego nie możemy być pewni. Nie możemy im ufać. Możemy jedynie chłonąć każde słowo i z wypiekami na twarzy i sercem w gardle czekać, co będzie dalej.