piątek, 29 września 2017

Kryminały i thrillery warte uwagi cz. 2

Witam!

   Pragnę ogłosić wszem i wobec, że przez te dwa tygodnie się ani trochę nie obijałam, tylko dzielnie pracowałam i czytałam, więc proszę na mnie nie krzyczeć. Przychodzę z drugą częścią cyklu o kryminałach, thrillerach i sensacji, które, według mnie, z jakiegoś powodu zasługują na uwagę. Jako, iż dwójka to moja ulubiona cyfra, a komedie kryminalne to mój ulubiony gatunek literacki, postanowiłam połączyć te dwie rzeczy ze sobą. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze tylko pizzy z brokułami i mozzarellą, bo kawę właśnie wypiłam. Ale do rzeczy:


1. Joanna Chmielewska "Całe zdanie nieboszczyka".

   Od kogo innego mogłabym zacząć, jak nie od niekwestionowanej mistrzyni gatunku? W dodatku, od czego innego, jak nie od ukochanej książki!?
 Niniejsza powieść miała na mnie ogromny wpływ. Wpływ ten zaowocował podniesieniem się moich ocen z języka niemieckiego w trzeciej klasie gimnazjum, gdyż właśnie wtedy ową powieść czytałam po raz pierwszy. Po lekturze dostałam takiej motywacji do nauki języków obcych, jak jeszcze nigdy. Bo przecież powszechnie wiadomo, że jeśli mnie porwą i wywiozą do Brazylii, to muszę znać jak najwięcej języków, aby rozumieć porywaczy i móc wymyślić dzięki temu drogę ucieczki. Jak Joanna. W zasadzie, to w literaturze nie istnieje postać, która wywarłaby na mnie większy wpływ niż właśnie ta. Ewentualnie jeszcze Hercules Poirot, ale na trochę innych zasadach i jednak słabiej. Wróćmy jednak do książki, w której akcja pędzi jak rollercoaster. Jedyne, co mogę powiedzieć to to, że mamy tu hazard, morderstwo, porwanie, balansowanie między Brazylią, Danią, Francją a Polską, mamy ucieczkę, śledztwo, zdradę, niebanalne pomysły Joanny, wszystkie możliwe emocje i dzikie salwy śmiechu. Typowy kryminał? O nie! To coś niesamowitego. I nieprzewidywalnego.
   Zawsze, gdy mam zły humor lub mam gorszy okres w życiu, wracam do tej powieści. A najczęściej do jednej z końcowych scen z tłuczkiem. Od razu świat staje się łatwiejszy i piękniejszy. I twarz boli mnie ze śmiechu tak, jakbym rzeczywiście tym tłuczkiem oberwała.


2. Alek Rogoziński "Jak Cię zabić, kochanie?"

  O tym Panu słyszałam bardzo dużo, jednak nie miałam wcześniej styczności z jego twórczością. Niedawno odbył się trzecia edycja Poznańskiego Festiwalu Kryminałów GRANDA, na który się oczywiście ponownie wybrałam, a ów Pan figurował na liście gości, więc niegrzecznie by było pojawić się tam bez znajomości książek, czyż nie? Sięgnęłam więc po jedną, potem drugą i... przepadłam. Opowiem zatem o pierwszej z nich, bo jest fenomenalna!
  Nad Kasią Donek wisi spadek pod postacią milionów lub nawet miliardów dolarów po babci z Ameryki, jednak jedynym warunkiem, aby go objąć jest sprawienie sobie potomka wraz ze zdradzającym ją mężem w ciągu 5 lat od śmierci staruszki. Na początku bardzo się starali, nie wychodziło, potem zaczęli się od siebie odsuwać i zaczęło się robić nieciekawie. Do końca terminu zostało tylko 10 miesięcy, a gdy im się nie uda, pieniądze ma dostać polska parafia w Ameryce, którą starsza pani bardzo wspierała. Cóż zatem począć!? W sumie... jak to co? Trzeba zamordować męża! Problem jest jednak taki, że ów szanowny małżonek wpadł na identyczny pomysł... Jak łatwo się domyślić, obydwoje zawzięcie polują na siebie. Żeby było weselej, parę innych osób, z fałszywymi zakonnicami i mafiozem na czele, także bardzo chce się ich pozbyć z tego świata, każde w innym celu. Jedna, wielka komedia pomyłek, każdy każdemu wchodzi w paradę i bawi do łez. Powieść pochłonęłam błyskawicznie, napłakałam się ze śmiechu i zgorszyłam ludzi w środkach komunikacji, wybuchając tymże szaleńczym śmiechem w środkach komunikacji miejskiej oraz pracy. W pracy gorszyli się nieco mniej, gdyż pracuję w księgarni gdzie zawsze jest wesoło, ale jednak się gorszyli. Byłam za to dla klientów żywym dowodem, że ta książka jest fenomenalna i koniecznie muszą ją kupić. I kupili! Wracając jednak do treści, najbardziej podobały mi się ciągłe zwroty akcji, niebanalne postacie i mistrzowskie dialogi. Jestem zachwycona i nic na to nie poradzę. Stojąc w kolejce po autograf na moim niedawno nabytym egzemplarzu, byłam gotowa piszczeć jak typowa czternastolatka widząca swoich idoli, choć teoretycznie już mi nie wypada. Ale kto by się tym przejmował?
  Bardzo liczę na jakąkolwiek kontynuację losów rodziny Donków, z panią Basieńką i jej powidłami z mirabelek na czele. Mogą się znów mordować, a potem ratować cudze zwłoki, zamiast je dobijać, byleby w podobnym składzie i z podobną liczbą wybuchów.


3. Olga Rudnicka "Życie na wynos"

  Jest to kontynuacja "Granat poproszę", które było bardzo fajne, ale bardziej komediowo-obyczajowe (choć trochę nie mój humor) z wątkiem sensacyjnym, aniżeli kryminalne, niemniej jednak bardzo mi się podobało. Za to kolejna część jest już naprawdę świetna, a nie tylko bardzo fajna! Tu rzeczywiście mamy komedię kryminalną, od samego początku, gdyż Emilia Przecinek, roztargniona pisarka romansów, a zarazem główna bohaterka, znajduje w piwnicy trupa. Dwa razy, w dodatku tego samego! I sama niemalże obok pada trupem, obok, dla towarzystwa nóg w spodniach od garnituru i skórzanych butach. Okazuje się, że przy omdleniu uderzyła w coś głową i nie dość, że ma wstrząs mózgu, to jeszcze amnezję. Kompletnie nie pamięta nic, poza tymi nogami. Jakoś ciężko jej wyobrazić sobie, że to cały człowiek jest martwy, a nie tylko te nogi... Jednak tutaj jeszcze nie koniec rewelacji! Wcześniej teściowa Emilii, Jadwiga, łamię nogę, co unieruchamia ją na wózku inwalidzkim na kilka tygodni. Ale przecież dla dwóch staruszek to żadna przeszkoda i bez skrępowania bawią się w osiedlowy monitoring, co z czasem, wbrew pozorom, okazuje się bardzo przydatne policji. Te dwie harpie przecież widzą wszystko... Pojawia się nawiązanie do jednej z moich ukochanych książek Chmielewskiej "Wszyscy jesteśmy podejrzani". Rzeczywiście wszyscy byli. A w szczególności Wieśka. Na domiar złego, oczywiście morderca zabrał dokumenty swojej ofiary, czego efektem była bardzo długa nieznajomość personaliów denata. Ale czy to zniechęciło dwójkę funkcjonariuszy- Magdalenę Rzepkę aka Kolanko oraz Damiana Żurkowskiego, który uparcie nie chciał być strażakiem? Bynajmniej! Domyśliłam się, kto był mordercą, ale to raczej nie było trudne. Podejrzewałam go od momentu, w którym tylko poznałam jego powiązania rodzinne. Niemniej, brawa dla pani Olgi za stworzenie tak genialnych postaci. Muszę przyznać, że sama często czuję się Kropką, choć nie ukrywam, że roztargnienie i wyobraźnię mam raczej Emilii. Ot, taka bardzo rozsądna, poukładana i roztargniona hybryda ich obydwu. I bardzo dobrze się z tym czuję. Mistrzostwem świata są te słynne harpie i pterodaktyle- Adela i Jadwiga, najoryginalniejsze staruszki w kryminałach! Pod tym względem, to nawet panna Marple się chowa, jedynie Klementyna Kopp dorównuje bez problemu, choć zupełnie inaczej. Nie mogę się doczekać kolejnej części, bo jedna rzecz bardzo mi się nie podoba, a mianowicie zakończenie. Pani Olgo, tak się nie robi! Nie można tak kończyć książek, bo potem ktoś taki jak ja finalizuje czytanie o wpół do 4 rano i spać później nie może, bo ciąg dalszy nie daje mu spokoju...

4. Joanna Chmielewska "Wszystko czerwone"

  Tak, kolejna Chmielewska w tym zestawieniu, ale tego się przecież wszyscy spodziewali. I wszyscy spodziewali się tu również mojej kolejnej ulubionej książki Mistrzyni. We "Wszystko czerwone" przenosimy się z akcją do Danii, do malowniczej miejscowości Allerode, do domu najlepszej przyjaciółki Joanny- Alicji, trafiamy w samo centrum wielkiego zjazdu wszystkich możliwych ludzi i... morderstwa. W iście upiornej scenerii: wielki dom, taras, stół z jedzeniem, ludzie dookoła i czerwona lampa, dająca szkarłatny blask tylko na nogi, poniżej kolan... Zwrot "wszystko czerwone" będzie się pojawiał jeszcze wiele razy. I trupy. Ale takie, nie do końca martwe, a co. Morderca dybie na Alicję, a Alicja ma się świetnie! Wiele razy płakałam ze śmiechu i nadal płaczę, ilekroć otwieram tę powieść. Mój absolutny numer jeden, to pan Muldgaard, duński policjant, z polskimi korzeniami, mówiący po polsku ze swoją własną, autorską gramatyką i sformułowaniami iście staropolskimi. Mój ulubieniec: "Pan podrapano na głowa i pani Biała Glista ja takoż proszę won!". Miód na uszy! Szczerze się przyznam, że za pierwszym razem nie odgadłam mordercy. Za kolejnym to już inna sprawa, bo znałam całą akcję, teraz to wręcz na pamięć, więc to się już nie liczy. Ale za pierwszym razem... hohoho, mistrzostwo świata! Jedna z najlepszych książek Chmielewskiej.

5. Marta Obuch "Łopatą do serca"

   Moje pierwsze spotkanie z tą autorką, odbyło się poprzez opowiadanie zawarte w książce "Księgarenka przy ulicy Wiśniowej". Opowiadanie było świetne, zatem oczywiste było to, że muszę szybko sięgnąć po książkę tejże Pani. I sięgnęłam. Dopiero jednak na początku lektury zorientowałam się, że wcześniej wspomniane opowiadanie, było kontynuacją powieści, którą zaczęłam czytać... Cóż, mówi się trudno i żyje dalej. "Łopatą do serca" okazało się być naprawdę dobre, zabawne i zaskakujące. Główna bohaterka, Misia, dowiaduje się, że jej mąż trafił do aresztu, bo w tajemnicy przed nią trząsł świadkiem przestępczym, jako mafiozo. Żeby tego było mało, wprowadza się do niej "prawa ręka" jej męża, Igła. Misia kilka razy przez przypadek tłucze go łopatą lub młotkiem, jej przyjaciółka Zuza ratuje przypalone garnki, komisarz Marchewka robi do niej maślane oczy, jeżdżą po całym Śląsku, a dookoła szaleje diamentowa afera! Ciężko było mi przewidzieć, co zdarzy się na kolejnej stronie. Wiele zabawnych dialogów, zwrotów akcji i świetnych postaci. Muszę przyznać, że od samego początku Igła był moim ulubieńcem, choć cała reszta również została bardzo dobrze skonstruowana. Rewelacyjny pomysł na fabułę, a fragment z zezowatym słońcem- mistrzostwo świata! Na swoje nieszczęście, dotarłam do tego momentu jakoś w okolicach drugiej w nocy, więc jak ryknęłam śmiechem, to pobudziłam wszystkich domowników. Ale warto było!


Tym oto sposobem, dobrnęliśmy do końca. Niedługo pojawi się kolejna część, kto wie, może tym razem padnie na kryminały retro?

wtorek, 12 września 2017

Szatan z siódmej klasy

    W podstawówce byłam jeszcze na takim etapie życia, że rzadko sama z siebie sięgałam po jakąś książkę, czego do dzisiaj bardzo żałuję. Lektury jednak musiały być czytane, choć oczywiście, nie okłamujmy się, nie wszystkie. "Szatan..." należał do tych przeczytanych, a następnie nawet obejrzanych. I pokochanych. Czytałam go tylko raz, w piątej klasie i przez te wszystkie lata bardzo pragnęłam mieć swój egzemplarz, aby zatopić się w niego na nowo. I w lipcu tego roku nie dość, że się w takowy zaopatrzyłam, to jeszcze natychmiast pochłonęłam i zakochałam się na nowo, jeszcze bardziej.
   Jako osoba jeszcze młoda ale już dorosła, z wyrobioną opinią o świecie, szczerze przyznaję, że jest to jedna z najbardziej wartościowych książek, jakie przeczytałam w życiu, jednocześnie jedna z najpiękniej napisanych. Od wielu lat zachwycam się pięknem języka polskiego, ale międzywojenna polszczyzna to coś... coś wybitnego. Jest w niej magia, poetyka i tak niesamowite elegancja, że aż mi dech zapiera. Pan Kornel Makuszyński trafił w moją wymagającą, językową estetykę, jakby rzucał lotkami w samą 10 na tarczy. Chłonęłam każde słowo, każde zdanie z zachwytem i delektowałam się nimi. Treść, bardzo przyjemna i miejscami także zabawna, jeszcze bardziej to potęgowała. Najbardziej jednak urzekło mnie w tej powieści to, w jaki sposób na mnie, jako czytelnika, działała, mimo upływu 90 lat, odkąd została wydana. W swoim życiu czytałam wiele kryminałów i thrillerów oraz powieści detektywistycznych. Lepszych, gorszych, mocniejszych i słabszych. Głównie współczesnych. A mimo to, mając w rękach powieść Makuszyńskiego i przejeżdżając wzrokiem po tekście, czułam dreszcz emocji i to przyjemne napięcie. Minęło 90 lat, a nic się pod tym względem nie zmieniło, choć zmieniły się wszystkie inne względy. Jak dla mnie, tylko geniusze potrafią takie zabiegi, a ów autor niezaprzeczalnie nim był. Czytałam głównie w pracy (bo jako, że pracuję w księgarni, to gdy nie ma ruchu, to wręcz moim obowiązkiem jest czytać, aby potem dobrze doradzać) i chwilami całkowicie się wyłączałam z rzeczywistości. Był taki moment, gdy zostałam już sama, na wieczornej zmianie, nie było klientów, zatem usiadłam wygodnie na niskiej drabince i zatopiłam się w lekturze: Adam skrada się w ciemnościach do bandyty, aby mu się przyjrzeć i zajść od tyłu, czołga się po bagnistym terenie, przerażona panna Wanda czeka w krzakach, aby w razie czego wezwać pomoc. Adaś jest coraz bliżej celu, jeszcze tylko trochę... Ale bandzior jest szybszy i uderza go czymś w głowę, a Adam traci przytomność, Wanda krzyczy, zbir ucieka...! I w tym momencie pewien klient położył mi rękę na ramieniu, aby mnie o coś zapytać, a ja z wrażenia aż zleciałam z tej drabinki i dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, co się właśnie stało. Starszy pan spojrzał tylko na mnie rozbawiony, pokiwał głową i powiedział, że gdy w młodości czytał "Szatana..." to reagował podobnie, gdy mama wołała go na obiad. Ufff. Sojusznik.
  Powieść przedstawia nam, czytelnikom, wspaniały obraz szczerej, bezgranicznej przyjaźni i oddania między tymi młodymi mężczyznami. Padają wyznania miłości, nieraz i nie dwa któryś kolega mówi Adasiowi, że go bardzo kocha. A najpiękniejsze jest to, że nie ma w tym żadnych podtekstów, jedynie ciepło, zaufanie i zwykła szczerość. Miłość braterska, szlachetna. Czysta. Przez całą treść towarzyszył mi bardzo nostalgiczny nastrój. Te czasy, gdy takie relacje były na porządku dziennym, mięły bezpowrotnie. Nie było mi dane ich poznać, zobaczyć, doświadczyć. Nie mówię, że przyjaźnie zawierane w aktualnych czasach są nieszczere (choć i takie się zdarzają), tylko po prostu przykro mi z powodu takiego obrotu spraw. Gdyby teraz młody chłopak powiedział koledze z ławki, że go kocha, tamten i cała reszta wzięliby go za geja i najprawdopodobniej skończyłoby się szykanowaniem i gnębieniem biedaka, który po prostu chciał powiedzieć przyjacielowi, że jest dla niego jak brat. Dużo i długo myślałam nad tym wszystkim, co niesie ze sobą ta książka, jaki ma wydźwięk dzisiaj, a jaki miał przez te 90 lat. Dzisiaj, znajomość historii XX wieku powoduje pewne refleksje. Akcja odgrywa się w roku 1937, czyli na dwa lata przed wybuchem drugiej wojny światowej. Kończy się szczęśliwie, ale... ale nachodzi mnie natarczywa myśl. Jak poradziliby sobie bohaterowie, gdyby istnieli naprawdę? Czy wszyscy przeżyliby wojnę? Walczyliby czy uciekali... a może stanęliby po stronie wroga? Czy uczucie Wandy i Adasia przetrwałoby wojnę...? Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Wiem za to jedno: "Szatan z siódmej klasy" należy do pozycji, które powinien przeczytać każdy przynajmniej raz, niezależnie od wieku. Na tym zbiorze zadrukowanych kartek, pod pozorem powiastki detektywistycznej dla młodzieży, kryją się cenne wartości, takie jak przyjaźń, szczerość, oddanie, pierwsza miłość, odwaga, szacunek do starszych a także Nasza historia. Młodzi ludzie bardzo podobni do nas, a jednocześnie tak zupełnie różni. Każdy, niezależnie czy ma 9 czy 90 lat, znajdzie w nich choćby cząstkę siebie. Bo kto wie, może ktoś ją zgubił 40 lat wcześniej i myślał, że odeszła bezpowrotnie?

Florystka

   Minęło trochę czasu, a ja wciąż nie wiem, co napisać o tej książce. Bardzo wiele emocji we mnie wzbudziła i zarazem obudziła coś, co było uśpione od pewnego czasu. I niestety, tak miało zostać. Nie będę się rozdrabniać tutaj co to konkretnie było, bo to nie jest istotne dla recenzji. Ważny jest sam fakt.
  Sięgając po kolejną książkę Katarzyny Bondy, wiedziałam, że się nie rozczaruję. Zastanawiałam się jedynie, czy "Florystka" będzie lepsza od pozostałych dwóch tomów, czy nie. Jak zatem wypadła?

  Nie mam pojęcia, czy to definitywny koniec przygód Huberta Meyera, czy nie. Jedyne, czego mam pewność to to, że ta część była godnym zwieńczeniem serii.
  Nasz słynny psycholog policyjny popełnił błąd w profilu w ważnej sprawie i zakończył przez to swoją karierę. Rzucił wszystko jak leżało i wyjechał. Nie, nie w Bieszczady. Na Mazury. Do domu swoich rodziców, którzy w międzyczasie umarli. Sielanka? Nie dla Meyera. Pieniądze się kończą, nie ma co robić, a tu dodatkowo jeszcze dawna kochanka się pojawia... Wbrew pozorom, będzie cholernie istotnym ogniwem w całej sprawie, a nawet całej powieści. Lena to piękne imię, prawda? Hubert początkowo nie chce z nią współpracować, mimo, iż jej propozycja ma ręce i nogi, a nawet głowę, jednak pech lub szczęście, w każdym razie los chciał, aby tych dwoje zaczęło wspólną pracę. Jak to się skończy? Tego nie zdradzę. Główną zbrodnią w całej treści jest zaginięcie dziewięcioletniej Zosi, która ma cygańskie korzenie od strony matki. Nie ukrywam, to będzie dość ważne w sprawie (i jednocześnie bardzo ciekawe, bo Pani Kasia wprowadza nas trochę w kulturę tych ludzi i ich zwyczaje oraz tradycje). Dziewczynka chodziła do szkoły muzycznej, do klasy harfy- bardzo ważnego instrumentu dla powieści. Swoją drogą, jest to mój ulubiony instrument, planuję kiedyś zdobyć swój egzemplarz i nauczyć się gry. Od lat jestem zafascynowana jego brzmieniem, więc co za tym idzie- książka zaczęła mieć dla mnie także symboliczny wydźwięk. Podejrzaną w sprawie staje się pewna bardzo utalentowana florystka, którą wszyscy biorą za niezrównoważoną, gdyż jej syn kilka lat wcześniej został zamordowany, a ona twierdzi, że słyszy i widzi jego ducha. Jednak... czy byłaby wstanie porwać i zamordować inne dziecko? Czy słusznie jest podejrzewana? Co takiego ukrywa? Policja zaczyna łączyć ze sobą te dwie sprawy, w międzyczasie na światło dzienne wychodzi wiele mrocznych tajemnic rodziny dziewczynki... Czy słusznie? Sprawca bawi się z Meyerem w kotka i myszkę, zatem kto zwycięży? A może Hubert znów się pomyli...
  Cóż, nie zdradzę odpowiedzi na te pytania. Jeśli chcecie je poznać, musicie przeczytać "Florystkę". To naprawdę świetna książka, wnikliwa i dopracowana psychologicznie. Ukazuje nam obraz osoby chorej psychicznie, procesów, które zachodzą w jej mózgu, jej zachowania, postępowania i przede wszystkim- bystrości i inteligencji. Pokazuje, jak choroba wraz z predyspozycjami umysłowymi tworzy bombę, która po cichu, ukazując jedynie efekt końcowy, którym jest śmierć. Seria z Hubertem Meyerem zdecydowanie należy do jednej z moich ulubionych serii kryminalnych, a na chwilę obecną ostatnia z części zajmuje u mnie drugie miejsce. "Sprawa Niny Frank" podobała mi się trochę bardziej, ale ze względu na tematykę, a nie konstrukcję czy jakieś mankamenty "Florystki". Wszystkie trzy są równie dobre, na bardzo wysokim poziomie. Polecam.