Bonda to, Bonda tamto, Bonda jest super, Bonda bla bla bla. A kim
w zasadzie jest Bonda?
Otóż, Pani Bonda ma na imię Katarzyna i zajmuje się
pisaniem kryminałów z Hubertem Mayerem, psychologiem śledczym w roli głównej.
Do tej pory tylko o niej słyszałam, zresztą, wiele dobrego, ale nie miałam
okazji zapoznać się z jej s ł o w a m i, choć bardzo mnie korciło. Zatem
sięgnięcie po "Sprawę Niny Frank" to była tylko kwestia czasu.
I stało się.
Hubert Mayer jest świetnym śledczym, a jeszcze lepszym
kryminologiem. Jednak jest w całości oddany pracy, co rzutuje na jego życie
rodzinne i małżeństwo, które właśnie przeżywa absolutny kryzys i ma się
skończyć rozwodem. Wiedząc o tym, szef wysyła go na "urlop" do
Mielnika nad Bugiem- małej wsi przy granicy polsko-białoruskiej. Dlaczego?
Ponieważ mieszkająca tam wielka gwiazda polskich seriali, Nina Frank została
zamordowana i znaleziona w swoim domu. Zapowiadało się rutynowe śledztwo;
podejrzany, który odkrył ciało był, jego odciski i ślady nasienia były, motyw
teoretycznie był, przeszłość kryminalną miał... Zatem, co poszło nie tak? W
zasadzie, to absolutnie wszystko. Zrobiła się z tego ogromna sprawa, którą
cholernie ciężko było rozwiązać bez wręcz wcielenia się w ofiarę. Bez poznania
jej jako osoby; nie tej sprzed kamer telewizyjnych i wywiadów, tylko tej, którą
była we własnym domu, sama przed sobą. Kim była w poprzednim "życiu".
Dlaczego zrobiła to, co zrobiła. Co wydarzyło się w jej przeszłości. Kto ją
s t w o r z y ł. Kobieta, jak się okazuje niejedną ma twarz...
Ukazuje się nam tutaj obraz prawosławnej wsi, której
historia sięga czasów, gdy tereny te znajdowały się na terenie jednego, a nie
dwóch państw. Ukazuje się nam tutaj obraz ludzkiej osobowości, na której
wykreowanie się wpływa wiele, cholernie wiele czynników. Każdy ma coś, czego
powinien się wstydzić, każdy ma jakąś słabość. I... każdy chciałby ukryć to,
czego się wstydzi. Autorka rewelacyjnie kreśli postacie z krwi i kości, które
tak jak i my, są podatne na wpływy innych; są wadliwe i po prostu ludzkie.
Powieść czyta się
błyskawicznie, nawet nie wiem, kiedy ją skończyłam. Język świetny, pomysł
jeszcze lepszy. Byłam mile zaskoczona nawiązaniem do run nordyckich i mitologii
celtyckiej. Chwilami jednak miałam coś w rodzaju odczucia chaosu, czy
jakkolwiek by tego nie nazwać, jednak nie umniejsza to jakości treści. Raczej
dodaje jej charakteru. Chociaż, zakończenie, czyli ukazanie świata
przedstawionego w alternatywnej rzeczywistości nie było dla mnie do końca
zrozumiałe, ale cóż, może po prostu jestem za mało wnikliwym czytelnikiem. Mimo
to, książka jak najbardziej na plus, pierwsze spotkanie uważam za bardzo udane,
w kolejce czekają kolejne powieści tejże autorki, którą teraz z czystym sercem
i bez żadnego „ale” mogę nazwać jedną z lepszych polskich pisarek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz