czwartek, 15 września 2016

Proroctwo sióstr

  Kiedyś przeczytałam o tej powieści na lubimyczytać.pl i uznałam, że zapowiada się świetnie, więc wylądowała na półce "chcę przeczytać". I zapomniałam.

   I w tegoroczne ferie zimowe trafiłam do księgarni z tanią książką i ujrzałam ostatni egzemplarz za 12 zł... I wtedy mi się przypomniało. Zatem, rzecz jasna, nie mogłam przegapić takiej okazji i książka po kilku minutach stała się moją własnością. Cierpliwie czekała na swoją kolej na półce, ale po dwóch miesiącach pożyczyła ją ode mnie ciocia i odzyskałam ją dopiero w sierpniu i dopiero pod koniec mogłam się za nią zabrać. Ale co to była za powieść! 

  
   XIX wiek, pogrzeb ojca zmarłego w tajemniczych okolicznościach. Nad grobem stoją dwie bliźniaczki- Lia i Alice. Towarzyszy im także ich ciotka Virginia, młodszy brat Henry, jego opiekun, a zarazem woźnica oraz James, ukochany Lii. Dziewczęta właśnie zostały sierotami. W wieku ledwie 16 lat... Jednak, jak się później okaże, to ich najmniejszy problem. 
  Sprawy komplikują się, gdy Lia za sprawą Jamesa, odkrywa treść starożytnego Proroctwa. Przepowiedni, która stawia przeciw sobie całe pokolenia sióstr. Początkowo nic z tego nie rozumie, lecz w dniu pogrzebu na jej nadgarstku pojawia się niepokojące znamię... Lecz czy tylko ona je ma? Autorka dobrze oddała realia epoki i życia majętnych ludzi tamtych czasów, a pierwszoosobowa narracja Lii, rewelacyjnie buduje klimat i napięcie. W dalszej części powieści poznajemy wraz z jedną z bliźniaczek i jej przyjaciółmi dalsze części przepowiedni. Coraz lepiej rozumiemy jej sens. Dociera do nas, że wraz z Amalią balansujemy po krawędzi Życia i Pustki, snu i jawy, prawdy i kłamstwa. Zdajemy sobie sprawę, że się myliliśmy, że to, co od początku wydawało się nieskazitelnie dobre, zawiera w sobie Zło. A to, co było okrutne, przebiegłe i złe- ma w sobie Dobro. Jednak, które zwycięży? Która z sióstr znajdzie pierwsza wszystkie Klucze? Czy Samael dostanie się do  n a s z e g o  świata wraz z Duszami i nastanie Chaos? Apokalipsa? KONIEC ŚWIATA!? 
Jednak nie dowiemy się tego w tej książce. Będziemy stopniowo zbliżać się do ostatecznej walki, do etapów poprzedzających ją, do trudnych wyborów... Jednak nie dowiemy się tego w tej książce. Jest to pierwsza część trylogii. Czyli ostateczność nadejdzie dopiero w "Kręgu ognia". Jednak... Czy warto sięgnąć po tę i kolejne dwie książki? Zdecydowanie TAK. 

  Jestem absolutnie zachwycona nie dość, że samą powieścią, to jeszcze jej cudownym wydaniem... Gładka, czarna okładka z śliską "nakładką" tworzącą drugą okładkę, z wizerunkiem kamiennych bliźniaczek, z czerwoną różą na ramieniu jednej z nich... Obie budzą niepokój, skrajne, lecz silne uczucia. A w środku- co? Gruby papier, stylizowany na stare, lekko pożółkłe stronnice. Każda ozdobiona cierniami. Cudo! 
  Starożytne proroctwo, nawiązania do Biblii i mitologii celtyckiej, XIX wiek, tajemnica, groza, niepokój... Czego chcieć więcej od dobrej pozycji, która napisana jest w stylu powieści gotyckiej, uprawianej na przełomie XVIII i XIX wieku? Według mnie, książka cholernie działa na emocjach i umyśle, wpływa na postrzeganie swojego rodzeństwa i sprawia, że niepokoimy się i nasze samopoczucie fizyczne i psychiczne zmienia się w dziwny sposób. Michelle Zink odwaliła kawał rewelacyjnej roboty, a jej dzieło z dumą zapisuję na liście ulubionych książek oraz tych, które na mnie wpłynęły. Zostałam wręcz zmuszona do refleksji nad swoim życiem. Po tej lekturze nie miałam innego wyboru. Może dlatego, że sama mam siostrę? Może dlatego, że też mam znamię, które nie jest ze mną od zawsze? Może dlatego, że w dodatku też mam zielone oczy jak Lia? Nie wiem. W każdym razie, miewam ataki histerii na myśl, że nie mogę od razu pochłonąć pozostałych tomów, bo po lekturze pierwszego, miałam łzy w oczach, co do tej pory ani razu nie miało miejsca. Bo to nie były łzy wzruszenia, o nie. To było coś... innego. Rezygnacja i ogromny żal, z domieszką strachu, wściekłości i ukojenia.
  Tak, to stanowczo trzeba przeżyć.

Sprawa Niny Frank

 Bonda to, Bonda tamto, Bonda jest super, Bonda bla bla bla. A kim w zasadzie jest Bonda? 

  Otóż, Pani Bonda ma na imię Katarzyna i zajmuje się pisaniem kryminałów z Hubertem Mayerem, psychologiem śledczym w roli głównej. Do tej pory tylko o niej słyszałam, zresztą, wiele dobrego, ale nie miałam okazji zapoznać się z jej  s ł o w a m i, choć bardzo mnie korciło. Zatem sięgnięcie po "Sprawę Niny Frank" to była tylko kwestia czasu. 

I stało się. 

  Hubert Mayer jest świetnym śledczym, a jeszcze lepszym kryminologiem. Jednak jest w całości oddany pracy, co rzutuje na jego życie rodzinne i małżeństwo, które właśnie przeżywa absolutny kryzys i ma się skończyć rozwodem. Wiedząc o tym, szef wysyła go na "urlop" do Mielnika nad Bugiem- małej wsi przy granicy polsko-białoruskiej. Dlaczego? Ponieważ mieszkająca tam wielka gwiazda polskich seriali, Nina Frank została zamordowana i znaleziona w swoim domu. Zapowiadało się rutynowe śledztwo; podejrzany, który odkrył ciało był, jego odciski i ślady nasienia były, motyw teoretycznie był, przeszłość kryminalną miał... Zatem, co poszło nie tak? W zasadzie, to absolutnie wszystko. Zrobiła się z tego ogromna sprawa, którą cholernie ciężko było rozwiązać bez wręcz wcielenia się w ofiarę. Bez poznania jej jako osoby; nie tej sprzed kamer telewizyjnych i wywiadów, tylko tej, którą była we własnym domu, sama przed sobą. Kim była w poprzednim "życiu". Dlaczego zrobiła to, co zrobiła. Co wydarzyło się w jej przeszłości. Kto ją  s t w o r z y ł. Kobieta, jak się okazuje niejedną ma twarz... 
  Ukazuje się nam tutaj obraz prawosławnej wsi, której historia sięga czasów, gdy tereny te znajdowały się na terenie jednego, a nie dwóch państw. Ukazuje się nam tutaj obraz ludzkiej osobowości, na której wykreowanie się wpływa wiele, cholernie wiele czynników. Każdy ma coś, czego powinien się wstydzić, każdy ma jakąś słabość. I... każdy chciałby ukryć to, czego się wstydzi. Autorka rewelacyjnie kreśli postacie z krwi i kości, które tak jak i my, są podatne na wpływy innych; są wadliwe i po prostu ludzkie.

   Powieść czyta się błyskawicznie, nawet nie wiem, kiedy ją skończyłam. Język świetny, pomysł jeszcze lepszy. Byłam mile zaskoczona nawiązaniem do run nordyckich i mitologii celtyckiej. Chwilami jednak miałam coś w rodzaju odczucia chaosu, czy jakkolwiek by tego nie nazwać, jednak nie umniejsza to jakości treści. Raczej dodaje jej charakteru. Chociaż, zakończenie, czyli ukazanie świata przedstawionego w alternatywnej rzeczywistości nie było dla mnie do końca zrozumiałe, ale cóż, może po prostu jestem za mało wnikliwym czytelnikiem. Mimo to, książka jak najbardziej na plus, pierwsze spotkanie uważam za bardzo udane, w kolejce czekają kolejne powieści tejże autorki, którą teraz z czystym sercem i bez żadnego „ale” mogę nazwać jedną z lepszych polskich pisarek. 

poniedziałek, 5 września 2016

Lesio

  Ostatnio borykam się nie dość, że z brakiem internetu, to jeszcze z brakiem czasu i przede wszystkim- lenistwem w kwestii pisania. Dlatego czas nadrobić.
  
Dlatego znów Chmielewska. 

  "Lesia" zaczęłam czytać w zeszłe wakacje, jednak z powodu zmienności nastrojów na konkretne gatunki i potworna chęć milionowego sięgnięcia po sagę o Wiedźminie Pana Sapkowskiego (swoją drogą, mojego drugiego niekwestionowanego mistrza), "Lesio" szybko powrócił znów na półkę, choć przeczytałam ledwo dwadzieścia kilka stron. Cierpliwie jednak czekał, aż doczekał się kolejnego podejścia na wiosnę. Bezcenne były miny ludzi, gdy czytałam jadąc tramwajem, nie mogąc tłumić śmiechu. Jednak znów odłożyłam książkę, nawet nie pamiętam dlaczego. Jednak w sierpniu nastąpił wielki powrót! I przepadłam na dobre. I na jeszcze lepsze.

   Polska, lata 70. Lesio, tytułowy bohater jest architektem, którego wszyscy mają trochę za niedojdę, a który notorycznie się spóźnia do pracy. Personalna o imieniu Matylda co rano podtyka mu pod nos książkę spóźnień, a Lesia trafia dosłownie szlag. Wpada zatem na genialny pomysł, aby zamordować personalną, ponieważ przestanie się spóźniać jest w jego oczach niewykonalne... Inna kwestia czy cokolwiek z tego wyjdzie. Bieg wydarzeń, dialogi, niebanalne, wyraziste postacie i przede wszystkim humor- to aspekty tej książki, które sprawiły, że śmiałam się bardziej, niż kiedykolwiek w życiu. Bo, choć przeczytałam wiele książek, to z czystym sumieniem mogę uznać właśnie tę za najzabawniejszą. Zresztą, nie tylko ja. :) Generalnie to cały personel biura zaczyna uważać Lesia za wariata i trochę się go boją, ale jak mówią, szaleństwo jest zaraźliwe... W szczególności można to dostrzec podczas realizacji planu zespołu, aby napaść na pociąg i przechwycić rysunki i plany ośrodków turystycznych wysłane na konkurs przez znajomego jednego z pracowników. W szczególności, gdy kilka garbatych postaci rozpala ognisko na środku torów kolejowych na odludziu, a jeden z nich, biegnie po torach z pochodnią, centralnie przed pociągiem i w pewnym momencie gubi garb... No po prostu mistrzostwo! A później dołącza do nich Duńczyk, który bardzo się stara mówić po polsku, ale mu wychodzi kał basa, a cały personel do reszty przez to głupieje. Ale! Nie ma tego dobrego, coby na dobre nie wyszło. Wszyscy trafiają w inne miejsce w Polsce z zadaniem realizacji projektów. Ale i tu pojawia się problem, mianowicie burmistrz z ambicjami na uczczenie rocznicy zamknięcia lub otworzenia kopalni (tego nikt ostatecznie nie wiedział) za pomocą przedstawienia oraz matrycą z przedwojennymi planami kanalizacji, które były diabelnie potrzebne architektom, a on jej strzegł jak oka w głowie i za nic nie chciał oddać... Zatem to, co się potem stało i jak się dalej potoczyło, można się dowiedzieć tylko i wyłącznie sięgając po "Lesia". To po prostu trzeba przeczytać. 

   Na początku byłam zmartwiona tym czytaniem na raty, ale jak się okazało, moja babcia, która zaraziła mnie miłością do Chmielewskiej, również za pierwszym razem czytała w ten sposób. Odetchnęłam zatem z ulgą i z uznaniem stwierdziłam, jak świetnie został nakreślony przez autorkę obraz Polski z lat 70, gdzie PRL wręcz kwitł. Ta książka to idealny wybór na jesienną chandrę, złą pogodę, ciężki okres w szkole albo pracy, lub po prostu na chwilę relaksu i naładowania akumulatorów odpowiedzialnych za dobry humor.