czwartek, 20 kwietnia 2017

Pan Lodowego Ogrodu- seria

  Kilka słów wyjaśnienia.
 To nie tak, że olałam bloga i zapomniałam lub mi się odechciało, więc naprawdę, nie trzeba pisać do mnie maili z pytaniem, czy kiedykolwiek pojawią się kolejne posty i czy żyję. Żyję i jakbym chciała to rzucić w cholerę, napisałabym o tym na 100%. Ale dlaczego mnie tyle nie było? Nie było mnie, gdyż postanowiłam pójść krok dalej z recenzjami i napisać o całej serii. A jak powszechnie wiadomo, aby o czymś mówić i to komentować, trzeba coś o tym wiedzieć. Przynajmniej w moim świecie tak jest. Zatem, mam za sobą 4,5 miesiąca walki z emocjami i kolejnymi kartkami kolejnych tomów. Teraz czas na recenzję. I...to najtrudniejsza recenzja w moim życiu.

  Obiecałam sobie, że nigdy nie zrecenzuję Wiedźmina. Nigdy, przenigdy. Dlaczego? Bo stał się ogromną częścią mojego życia, a nie zwykłą serią książek. Dzięki niemu poznałam miłość mojego dotychczasowego życia. Znacząco wpłynął na mój światopogląd i egzystencję. Zmienił cholernie wiele. Dlatego nie. 

  I tu robi się ogromny problem, gdyż "Pan Lodowego Ogrodu" podskoczył do tej samej rangi. 

 Sama nie wiem, co powinnam napisać. Sięgnęłam po tę serię całkowicie w ciemno, nie miałam pojęcia o czym jest, wiedziałam tylko kto ją napisał, że głównym bohaterem jest Vuko oraz, że owa seria jest w czołówce polskiej fantastyki. Uznałam, że muszę ją przeczytać, choćby dla zasady. I przepadłam.

  Cholernie nie lubię przez dłuższy czas czytać jednej książki, po czasie, który przekracza tydzień/półtora zaczynam się męczyć. Niezależnie od tego, jak cudowna jest ta książka, chcę ją szybko skończyć. I tu stało się coś niesłychanego- pierwszy raz w życiu czytanie jednej cegły przez trzy tygodnie (w przypadku obu pierwszych tomów) nie męczyło mnie. Ba, nawet starałam się nie czytać codziennie, aby dłużej to trwało. Tak bardzo ta historia stała się częścią mojej codzienności, że nie chcę jej kończyć. Nie chciałam i nie chcę nadal. Trzeci tom, to nieco ponad tydzień. Czwarty ponad miesiąc.
Ale zacznijmy od początku.

Tom I
  Jest sobie Vuko. Pół polak, pół fin, wychowany w Chorwacji, a co. Klnący na zmianę w 3 językach. Akcja zaczyna się, gdy jest wystrzeliwany w kosmos. Dlaczego? Ponieważ gdzieś w galaktyce odkryto planetę Midgaard, na której żyje rozwinięta cywilizacja (na poziomie średniowiecza) oraz istoty podobne do ludzi. W zasadzie ludzie, ale trochę inni. Przed dwoma laty została wysłana tam ekspedycja naukowa, która miała to sbadać. Jednak, od n czasu nie daje znaku życia... Vuko zatem dostał zadanie sprowadzić ich do domu i ewentualnie po nich posprzątać. I tu zaczynają się schody...
Po pierwsze, wszystkich całkowicie wcięło (no, prawie) i trzeba ich znaleźć. Bardzo wesoło. Po drugie, po ziemi chodzą wyjątkowo paskudne stwory. Miejscowi nazywają ich dziećmi Zimnej Mgły, która pojawia się nagle i zabija. Cóż. Równolegle do losów Vuka, poznajemy losy Filara- tohimona z Klanu Żurawia. Póki co, bez związku. Więcej fabuły nie zdradzę, ale powiem o czymś innym. Mianowicie, o humorze zawartym w książce. Błyskotliwy, inteligentny, ironiczny, typowo polski humor sytuacyjny. Sam główny bohater aż kipi sarkazmem. Kocham to. I uwielbiam jego konia Jadrana. Choć i tak moim absolutnym ulubieńcem jest kruk Nevermore drący się "Wynocha!". Nawiązanie do "Kruka" mojego mistrza, Edgara Allana Poego- miód na duszę. Zakończenie- szok absolutny. Całe szczęście, że już zawczasu wypożyczyłam drugi tom z biblioteki, bo chyba trafiłby mnie szlag.

Tom II
  Czarodzieja z Amsterdamu trochę za bardzo poniosła wyobraźnia z drzewem, ale Vuko sobie poradził, z niewielką pomocą jednookiego karła na ośle. A potem pojawiła się wróżka. Cyfral. Wesoło. Po lekturze tego tomu, czytałam jego recenzje na lc (recenzje po fakcie- brawo ja) i zdaniem wielu osób, jest to najgorszy i najnudniejszy ze wszystkich tomów. Nie zgodzę, gdyż według mnie, jest tak samo dobry jak pierwszy. Ale jeśli ten jest najnudniejszy, to boję się, co będzie dalej...
Ta część jest na pewno bardziej emocjonalna, niż pierwsza. Vuko wrócił do ludzi, którzy stali się mu jak rodzina. W momencie, w którym okazało się, że żyją- płakałam razem z głównym bohaterem. Byłam szczerze wzruszona. A, gdy uciekinier Filar i jego przyboczny Brus cierpieli, ja cierpiałam z nimi. Były to bardzo ciężkie do zniesienia sceny. Bardzo. I mówi to osoba, która po lekturze najkrwawszych thrillerów śpi spokojnie... Losy dwóch bohaterów jeszcze się nie splatają, jednakże następuje subtelne nawiązanie do wydarzeń, które następują w miejscu, w którym żyje, co jest na plus. Więcej nie napiszę, bo za dużo spojlerów.

Tom III
   Akcja, akcja i jeszcze raz akcja! Ten tom jest najkrótszy, co pewnie jest powodem tego, że na każdej stronie coś się dzieje. Zostaje poruszony trudny i ważny temat niewolnictwa, tohimon wraz z Benkejem zbliżają się do celu, ale nadal są bardzo daleko. Jak już czytelnik ma wrażenie, że pokonają wszystkie przeciwności, bo jak już to im wyszło, to teraz wszystko się uda, a potem... a potem dzieje się coś, co przekreśla wszystkie nadzieje. Wydaje się, że z tej sytuacji niema wyjścia. Co nastąpi potem, to dowiecie się z książki. Dodam jeszcze tylko, że w tej części wreszcie dowiadujemy się czym jest tytułowy Lodowy Ogród oraz, że pod koniec powieści losy Vuka i Filara splatają się w bardzo nieoczekiwanym momencie.

Tom IV, ostatni.
   Prawie 900 stron końca całej, wspaniałej historii. Vuko i reszta Nocnych Wędrowców wracają do Doliny Naszej Pani Bolesnej, aby odzyskać kompana jednego z nich oraz porwać samą Panią Bolesną. Jednak, drogę krzyżują im Węże i porywają nie dość, że ją, to także Filara. No cóż, znów niewola, przemoc i odsiecz. Czy to się uda? Może tak, może nie. Potem i tak będzie coraz bardziej niebezpiecznie. Dochodzi jeszcze jedna osoba do wyeliminowania, kolejny wróg- Szkarłat. Choć pojawił się już wcześniej, teraz jest blisko. Za blisko. Czy Lodowy Ogród to takie bezpieczne miejsce, jakby się zdawało na pierwszy, a także drugi i trzeci rzut oka? Czy wszyscy Wędrowcy przeżyją starcie? Kto wygra wojnę? Niesamowite zwroty akcji, dreszcz napięcia i oczekiwanie- co będzie dalej!? Ile ja nocy przez tę książkę zarwałam, to ja nawet nie zliczę. Tak cholernie nie chciałam jej kończyć, że w międzyczasie pochłonęłam dwie inne. Ale cóż, koniec nadszedł. Nadeszła Wojna Bogów, o której wszyscy gadają. Czy przyniesie martwy śnieg? Czy Vuko zdoła ocalić przyjaciół i pokonać Czyniących? Nie zdradzę. Na samiuśkim końcu zrozumiałam, kto jest prawdziwym Panem Lodowego Ogrodu i kto w zasadzie, był nim od początku, choć sam o tym nie wiedział. Koniec serii przyniósł mi okropną pustkę i kaca. Aktualnie, próbuję, jak zwykle, zapchać to Chmielewską, ale nie jestem pewna, czy i tym razem się uda. Ech. Z całego rozbitego serca liczę na jakąkolwiek kontynuację. Potrzebuję jej do życia.

 Kilka słów o całej serii:
Po pierwsze, zaskoczyła mnie tu jedna rzecz. Mianowicie, najsubtelniej opisane sceny seksu, na jakie trafiłam w literaturze. Autor zrobił to z ogromną finezją i ujął mnie tym całkowicie.
Po drugie, każdy z bohaterów jest inny, każdy wyrazisty. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, pełnokrwisty. Bardzo chętnie poszłabym z nimi wszystkimi, z Nocnymi Wędrowcami, na piwo. Ziemskie piwo.
Po trzecie, cała seria wypchana jest informacjami technicznymi na temat broni, widać dużą wiedzę Grzędowicza.
Po czwarte, opisy krajobrazu są bardzo plastyczne, a nie płaskie, aczkolwiek nie są nadmiernie rozbudowane. Dokładnie opisują świat, ale nie nudzą i nie nużą przy tym, nie ma tam ani jednego słowa za dużo.
Po piąte, język ujął moje serduszko. W szczególności ten, w wykonaniu Vuka. Sposób formułowania zdań, ironiczny humor, fińskie przekleństwa. Poezja! Na co dzień nie przeklinam i nie lubię, jak ktoś przy mnie przeklina, jednak w książkach ani trochę mi to nie przeszkadza. Szczególnie w innym języku.
Po szóste, wiersze Mai Lidii Kossakowskiej, żony Jarosława Grzędowicza, zaczynały wiele rozdziałów. Pióro Kossakowskiej jest mi znane i bardzo lubiane, więc bardzo miło było poznać jej twórczość także od strony wierszy. Jak najbardziej na plus. Niektóre z nich wyjątkowo mi się spodobały, między innymi "Pieśń Braci Drzewa", która pojawiła się pod koniec IV tomu, w okolicach oblężenia Lodowego Ogrodu.
Po siódme, świat przedstawiony w serii, jest jak dla mnie bardzo spójny i ciekawy. Opisy kultury tamtejszych ludów, różnice w przedstawicielach różnych ludów, to wszystko było bardzo realistyczne i sensowne.
Po ósme, nie jest to typowe fantasy, ani typowe science fiction. Jest to mieszanka jednego i drugiego, tworząca coś, czego wcześniej nie spotkałam, a w czym zakochałam się bez pamięci.
Po dziewiąte, cała ta seria obudziła we mnie bardzo wiele przemyśleń co do wpływu religii na życie człowieka i jak miejsce urodzenia oraz status społeczny, mogą wpłynąć na postrzeganie świata.
Po dziesiąte, więzi i emocje zawarte w powieściach są bardzo wyczuwalne, wręcz chwilami namacalne. Słowa rażą wściekłością, rozpaczą lub szczęściem. Czujemy bezsilność, czujemy ból po stracie przyjaciela, czujemy radość z odnalezienia rodziny. Tak, to już nie tylko 4 książki z gatunku fantasy. W moim odczuciu, to sztuka, bo to, co autor tu stworzył, to istny majstersztyk i tyle mam do powiedzenia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz