Prawie rok przerwy, milion zmian i dwa miliony zaległych recenzji. Wracam!
Od dawna uwielbiam Kasię za cykl "Kwiat Paproci", zatem to była kwestia czasu, jak tylko sięgnę po jej debiut kryminalny. I stało się, tak bardzo czekałam na premierę "Przesilenia", że w tym oczekiwaniu przeczytałam "Pustułkę". Był to czas, kiedy miałam spory zastój czytelniczy, więc ogromne nadzieje kładłam w tej powieści. Czy jakkolwiek pomogła? Zdecydowanie!
Na odciętej od świata wyspie zbiera się cała, upiornie bogata rodzina , która tak naprawdę się szczerze nienawidzi. Szaleje sztorm, są odcięci od świata. Niby nic szczególnego, ale po kolei zaczynają ginąć ludzie. Niemalże każda śmierć jest pozorowana na wypadek, jednak ślady jasno wskazują na morderstwa, a na jaw wychodzi mroczna, rodzinna tajemnica. Napięcie towarzyszące bohaterom jest wręcz namacalne, aczkolwiek nie przytłaczające. Cała intryga jest skonstruowana naprawdę świetnie, wskazówki rozsiane są po całej książce- zabieg godny Agathy Christie. Zakończenie- zaskakujące. Co prawda, zabójcę częściowo przewidziałam, ale i tak byłam w szoku. Naprawdę dobra książka, postacie fajnie skonstruowane, język przystępny. Bardzo spodobał mi się dość szczegółowy opis choroby afektywnej dwubiegunowej, lub jak ktoś woli- zaburzenia maniakalno- depresyjnego.
Powieść okazała się świetna na przerwanie zastoju czytelniczego, bardzo mi się podobała i uważam ją za naprawdę godną uwagi. Pojawiały się i dość makabryczne opisy, ale bez przesady, nadal w dobrym smaku. Książka nie należy do ciężkich kryminałów, nie jest też mistrzostwem gatunku, aczkolwiek na mnie wywarła naprawdę pozytywne wrażenie. Obawiam się jednak, że osoby, które czytają same mocne powieści z gatunku, mogą być trochę zawiedzeni, ale mnie osobiście ten zabieg nie przeszkadzał, choć również lubuję się w latających po ścianach wnętrznościach, uciętych głowach i psychopatycznych mordercach, którzy nie cofną się przed niczym. Niemniej, bardzo polecam.
Ile gwiazd, tyle książek.
Młoda, zaczytana, wiecznie wszędzie spóźniona. Blog teoretycznie recenzencki, choć nigdy nic nie wiadomo.
niedziela, 12 sierpnia 2018
niedziela, 1 października 2017
Poznański Festiwal Kryminałów GRANDA 2017
Cały rok czekania i wreszcie nadszedł 22-24 września, czas Poznańskiego Festiwalu Kryminałów GRANDA. Postanowiłam zrelacjonować to wydarzenie, gdyż może w ten sposób zachęcę kogoś do uczestniczenia w przyszłym roku, bo naprawdę warto. Od wspomnianego festiwalu minął już tydzień, a mimo to emocje ze mnie jeszcze nie opadły, wręcz przeciwnie- jeszcze się wzmogły. Ale cóż takiego się tam działo? Już opowiadam:
Wszystko zaczęło się w piątek popołudniu, w Nowej Gazowni. Otwarcie znów uświetnił występ uczniów Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej, na który drugi rok z rzędu nie dotarłam. Wydaje mi się, że każdy z nich był świetny. Dotarłam około 17, może chwilę przed i od samego wejścia czułam ten niesamowity klimat, jaki tam panuje. Coś wspaniałego. Jednym ze sponsorów tegorocznej Grandy, była firma Chocolissimo, która dla zwycięzcy konkursu przekazała wspaniałe, słodkie nagrody. Ale jaki to był konkurs? Polegał na napisaniu w jaki sposób, czekolada może pomóc w złapaniu mordercy. Odpowiedzi można było zostawiać pod postem na facebooku lub wrzucać napisane na kartkach do specjalnej skrzynki postawionej w Nowej Gazowni, do soboty wieczór. W niedzielę po jednym ze spotkań zostały ogłoszone wyniki i... wygrałam! Ale do szczegółów tego zaraz przejdę, wróćmy jednak do piątku. Przez prawie pół godziny stałam oparta o ową skrzynkę, zapisując swój chaotyczny pomysł na dwóch kartkach. Przez większość przechodzących obok osób, zostałam uznana za punkt informacyjny i co chwilę ktoś podchodził i pytał, czy dane spotkanie już się zaczęło w sali za moimi plecami, gdzie jest toaleta, czy sprzedają tu kanapki, czy pan Michał Larek już się pojawił i tym podobne rzeczy. Poznałam tak także jedną z wolontariuszek, która podeszła zapytać, na czym dokładnie polega ten konkurs. Była bardzo miła i sympatyczna i cieszę się, że mogłam z nią porozmawiać. Wrzuciłam zwitek do pudła, poszłam się przejść na Stary Rynek i na 19 wróciłam na spotkanie "Pisarz i reżyser, spójność myśli czy dwa różne morderstwa?" Gośćmi byli Vincent V. Severski oraz Jakub Żulczyk, a spotkanie prowadził Patrycjusz Tomaszewski. Muszę przyznać, że było to zaskakująco interesujące, co było bardzo miłą niespodzianką. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o przerabianiu książki na scenariusz i odwrotnie, o samym scenariuszu, o nie tak oczywistych różnicach między postrzeganiem filmu i książki. Otworzyło mi to trochę oczy i pozwoliło z zupełnie innej perspektywy spojrzeć na ekranizacje powieści. Nieświadomie usiadłam obok jednej z naszych poznańskich pisarek, a zarazem gościa Grandy- pani Joanny Jodełki. Była bardzo sympatyczna i miła, po spotkaniu nawet podpisała mi zakładkę z cytatem ze swojej książki. Kolejnym punktem programu, o godzinie 20:30, było "Zaginięcia kryminalne- poszukiwania po latach", czyli Granda 18+. Wykład prowadziła dr Joanna Stojer-Polańska, kryminalistyk. Pani bardzo ciekawie opowiadała o różnych kryminalnych zaginięciach z całego świata, o tym jak wyglądają poszukiwania, ile trwają, jak to wszystko wygląda oraz czym różnią się zaginięcia kryminalne od zwykłych. Jak dla mnie, doskonałe zakończenie pierwszego dnia festiwalu.
Dzień drugi, sobota. Od samego rana trwały warsztaty dla dzieci z projektowania ubrań inspirowanych tytułem 24. tomu Biura Detektywistycznego Lassego i Mai pt. "Tajemnica mody Martina Widmarka i Heleny Willis". W międzyczasie odbyło się też pierwsze głośne czytanie fragmentów. Świetna sprawa! Następnie odbyło się spotkanie z Joanną Opiat- Bojarską, Niną Majewską- Brown i Bartoszem Szczygielskim, które poprowadził policyjny grafolog Leszek Koźmiński, zaraz po tym spotkanie z Wojciechem Chmielarzem, Przemysławem Semczukiem i Robertem Małeckim. O 13:30 przyszedł czas na "Historyczne zbrodnie Marka Krajewskiego", na które bardzo czekałam. Uwielbiam osobę pana Krajewskiego, zawsze świetnie opowiada i potrafi rozbawić publiczność. Mając w pamięci genialne spotkanie z zeszłego roku, w którym uczestniczył wraz z Mariuszem Czubajem, musiałam się pojawić także na tegorocznym. I nie żałuję! Miałam okazję zapytać autora o to, co chciałam, posłuchać o nowej książce i dowiedzieć się czegoś więcej o bohaterze literackim, którego właśnie poznaję. Kolejną cudownością, był pokaz technik kryminalistycznych, w dodatku z udziałem widowni. Najbardziej podobała mi się demonstracja pułapki kryminalistycznej i ujawniania odcisków palców. Niestety, albo i stety, musiałam wyjść pod koniec, aby udać się na Uniwersytet SWPS, do Auli Artis na Galę Premier Festiwalu Granda. Dziesięciu autorów, każdy przedstawiony w kilku zdaniach, kilka pytań o nową książkę i kolejna osoba. Krótko, zwięźle i na temat. Tak akurat. Ale co działo się później... W kolejce do Marty Matyszczak byłam pierwsza, bardzo sympatyczna z niej osoba, pozwoliła mi nawet wybrać, czy przy dedykacji chcę pieczątkę kotka czy pieska! Najdłuższa kolejka była do Michała Larka, załatwiłam wszystkie inne autografy, a u niego i tak byłam jedna z ostatnich. Chwilę porozmawiałam z debiutantem, Przemysławem Garczyńskim, którego bloga wręcz uwielbiam. Świetnym pomysłem wprowadzonym przez Grandę i wydawnictwo Czwarta Strona, były kartki, na których można było zbierać autografy konkretnych pisarzy i w zależności od ilości wymienić je na dwie książki, jedną książkę lub 50% zniżki na książki ze stoiska wydawnictwa. I właśnie z taką kartką podeszłam do pana Roberta Małeckiego, aby mi się podpisał, a na to uradowany pan Przemysław Semczuk zaproponował, że podrobi mi autograf Mroza. Jego talent w tym zakresie zachwalał intensywnie pan Małecki i to tak, że normalnie teraz żałuję, że się nie zgodziłam...😂 Szczególnie, że nie udało mi się zdobyć autografu oryginału. Ale co się uśmiałam, to moje! Warto wspomnieć o tzw. Stacjach Sensacjach, czyli atrakcjach związanych z Grandą, w najróżniejszych miejscach. Między innymi, jedną z nich było przerobienie Księgarni Autorskiej na escape room, na co wejściówki zdobyła moja ciocia. Na facebooku organizowanych było kilka konkursów, tak że, każdy miał szansę wygrać wejście dla dwóch osób. Owy escape room miał mieć miejsce w piątek i sobotę, po zamknięciu galerii King Cross. Grupy miały być teoretycznie 2 osobowe, a miało być ich po dwie na każdy dzień. Jednak, coś poszło nie tak, bo w piątek przyszło 6 osób, a w sobotę przyszłam ja, moja ciocia i... nikt więcej. Jedyne, co pozostało, to zmierzyć się ze sobą. Naszym zadaniem, wyjątkowo, nie było wyjście z księgarni, tylko odnalezienie kodu do kłódki, aby uwolnić książki. Początek miałyśmy różny, ale już później szanse były wyrównane. Szłyśmy łeb w łeb i obydwie zgodnie stwierdziłyśmy, że nienawidzimy sudoku. Widać, że rodzina. Ostatecznie, dzieliło nas kilka sekund. I te kilka sekund zadecydowało o mojej wygranej! Każda z nas w nagrodę dostała książkę i świetne wspomnienia. Naprawdę, bawiłyśmy się rewelacyjnie. Brawa dla organizatorek Grandy za pomysł!
W ostatni dzień festiwalu, niedzielę, dzień zaczęło spotkanie z Remigiuszem Mrozem i Katarzyną Puzyńską oraz przedstawicielami wydawnictw, z którymi współpracuje ta dwójka pisarzy. Przyjechałam po zakończeniu tego spotkania, gdy kolejka do Mroza zakręcała dookoła budynku, który notabene jest okrągły. Wybrałam się na spotkanie z Gają Grzegorzewską, Ryszardem Ćwirlejem oraz Katarzyną Kwiatkowską. Zadaniem dwójki ostatnich, było przerobienie epilogu powieści Gai, na charakterystyczny dla siebie styl i realia, o których piszą. W przypadku pani Kwiatkowskiej, był to Poznań w XIX wieku, a w przypadku pana Ćwirleja- PRL. Obydwoje wybrnęli z tego mistrzowsko, a zarazem bardzo zabawnie. Reszta rozmowy dotyczyła gwary poznańskiej i kwestii poruszania się pisarsko po trzech skrajnych czasach w historii- XIX wiekiem, PRL-em i współczesnością. Po spotkaniu porozmawiałam chwilę z panią Kwiatkowską i zapytałam o to, jak zdobywa materiały związane z codziennością w XIX wiecznym Poznaniu. Odpowiedziała mi rzetelnie i interesująco, co mnie szalenie cieszy, bo w końcu historia tej epoki to moja pasja. Kolejnym aspektem programu, na który w zasadzie czekałam najbardziej, było spotkanie z "Recydywistami polskiej komedii kryminalnej", czyli Alkiem Rogozińskim, Olgą Rudnicką oraz Martą Obuch. Prowadzącą była pani Anna Misztak, ale tylko w teorii, bo Alek Rogoziński automatycznie przejął stery i bawił publiczność do łez. A przy okazji miział kanapę przez 3/4 czasu tłumacząc, że chciałby Olgę Rudnicką, ale mu nie wypada. Już wcześniej go bardzo lubiłam za świetne książki, a teraz to już zapałałam gorącym uczuciem uwielbienia po wsze czasy. Najbardziej podobało mi się to, że owy autor sam wychodził do widowni z mikrofonem, jeśli ktoś miał pytanie. Podszedł tak też do mnie, podał rękę, przedstawił się i wyszło, że pani Olga Rudnicka żyje w innym świecie, bo ja zadałam jedno pytanie, a Ona odpowiedziała na zupełnie inne, za co zamiast linczu, otrzymała salwę śmiechu. Jak widać, śmiech jest zaraźliwy! Po spotkaniu z nimi, miało miejsce ogłoszenie wyników konkursu sponsorowanego przez firmę Chocolissimo, o którym wspominałam na początku. Zostało nagrodzonych pięć osób, w tym ja, główną nagrodą! Okazuje się, że to, co napisałam chyba wcale nie było aż tak chaotyczne, jak mi się wydawało, skoro nie dość, że się połapali, to jeszcze im się spodobało! Otrzymałam ogromne, okrągłe drewniane pudło pełne różnych czekoladowych cudeniek, z malutkimi pralinkami w kształcie filiżanek na czele. Dodatkowo, za zadawanie pytań pisarzom otrzymałam czekoladowy cyngiel, który uświetni nam otwarcie nowej księgarni 17 października. Choć ciężko jest mi się powstrzymać, aby nie zjeść go już teraz... Generalnie, to wracając z tym pudłem czułam się tak, jakbym wiozła wielki ser, moja babcia zapytała, czy mam tam kapelusz, a mama myślała, że to bębenek... Czyli okazuje się, że jedno drewniane pudło ma tyle zastosowań! Do tej pory po całym domu wala się "sianko", którym pudło jest wypełnione, aby zabezpieczyć czekoladki. Jakoś nie mam serca, aby go wyrzucić. Samo pudło bardzo przyda się przy przeprowadzce, która czeka mnie w grudniu, wtedy naprawdę wsadzę tam kapelusze. Tak że, nagroda idealna! Czekoladowe cudeńka również wyborne. 💕
Jestem bardzo szczęśliwa i usatysfakcjonowana. Szczególnie, że po tym wszystkim udałam się po autograf pana Alka i choć byłam jedna z ostatnich w kolejce, to czekanie na swoją kolej było bardzo przyjemne, szczególnie, gdy już była tylko jedna osoba przede mną, to pan Rogoziński postanowił mnie zamordować za powiedzenie, że jego książki łyka się w jeden dzień... Ale jak dodałam, że recenzuje się je trzy miesiące (tyle, ile On pisze jedną), to odetchnął z ulgą. 😂 Dostałam piękną dedykację na ulubionej książce i zadanie domowe, aby koniecznie przesłać mu recenzje, gdy tylko dodam je na bloga. Cieszę się, że miałam okazje powiedzieć całej trójce to, co bardzo chciałam, czyli, że są dla mnie godnymi zastępcami mojej Mistrzyni, Joanny Chmielewskiej, którą także uwielbiają. Pani Olga mnie za to wyściskała i wycałowała, podczas rozmowy była bardzo miła i serdeczna i zdecydowanie te kilka momentów będę wspominać bardzo dobrze i bardzo długo. Małe marzenie spełnione! Z każdym z tych autorów mam także zdjęcie, ale raczej nie będę ich tu udostępniać, bo na każdym wyglądam jak pokraka, czyli standardowo, jeśli chodzi o zdjęcia z ulubionymi autorami. W zeszłym roku na zdjęciu z Katarzyną Bondą wyszłam tak samo idiotycznie, więc to raczej będzie już tradycja. Mówi się trudno i żyje dalej. Choć okazuje się, że pan Rogoziński ma ten sam problem ze złym wychodzeniem, więc czuję się bardzo wsparta w tym problemie. Festiwal zakończyło spotkanie z dziewięcioma autorami tomu opowiadań kryminalnych "Trupów hurtowo trzech", ze sprzedaży którego dochód, w całości zostanie przeznaczony na budowę Poznańskiego Domu Autysty, dla dorosłych ludzi z autyzmem, aby mieli bezpieczną przystań. Na Grandzie można było zakupić owy tom przedpremierowo i przy okazji po spotkaniu zdobyć autografy prawie wszystkich pisarzy odpowiedzialnych za ten projekt, poza jednym, Marcinem Wrońskim. Jestem bardzo szczęśliwa, że poprzez zdobycie swojego egzemplarza mogłam przyczynić się do tak szczytnego celu. Wielkie brawa dla pisarzy, który zgodzili się na takie przedsięwzięcie i to w takim stylu. Jestem aktualnie w trakcie zapoznawania się w tymi opowiadaniami, zatem niedługo pojawi się recenzja. Choć już teraz mogę powiedzieć, że będzie bardzo pozytywna.
Jak zatem ogólnie wypadła tegoroczna edycja tego wspaniałego festiwalu? Cudownie! Wspaniale! Genialnie! Tak naprawdę nic mnie nie zawiodło, obsługa i organizacja ponownie na najwyższym poziomie, rewelacyjne zestawienie gości, przemili wolontariusze, świetne konkursy, ciekawe warsztaty i co bardzo ważne- darmowy wstęp dla wszystkich, z możliwością zakupienia książek na stoiskach wydawnictw. A najważniejsze- możliwość poznania swoich kryminalnych idoli i przekonania się, że to także zwykli ludzie, którzy też cieszą się z obecności na tymże festiwalu. Można z nimi swobodnie porozmawiać, zaczepić, zrobić zdjęcie, poprosić o autograf, zadać pytania... Nie ma bariery pisarz-czytelnik, jest jedynie człowiek z człowiekiem. Kocham to miejsce, tych ludzi, ten klimat, kryminały. I jesień. Wszystko razem daje spektakularne wrażenie i przez te trzy dni naładowałam się energią na cały rok, aż do kolejnej Grandy. Wiem, że za rok też się tu pojawię. I za dwa także. I mam wręcz pewność, że będę na każdej kolejnej Grandzie, o ile nie będę brać ślubu, rodzić dzieci, chować kogoś z bliskich lub jeździć jeepem po Afryce. Dziękuję.
#relacjazGRANDY2017
Wszystko zaczęło się w piątek popołudniu, w Nowej Gazowni. Otwarcie znów uświetnił występ uczniów Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej, na który drugi rok z rzędu nie dotarłam. Wydaje mi się, że każdy z nich był świetny. Dotarłam około 17, może chwilę przed i od samego wejścia czułam ten niesamowity klimat, jaki tam panuje. Coś wspaniałego. Jednym ze sponsorów tegorocznej Grandy, była firma Chocolissimo, która dla zwycięzcy konkursu przekazała wspaniałe, słodkie nagrody. Ale jaki to był konkurs? Polegał na napisaniu w jaki sposób, czekolada może pomóc w złapaniu mordercy. Odpowiedzi można było zostawiać pod postem na facebooku lub wrzucać napisane na kartkach do specjalnej skrzynki postawionej w Nowej Gazowni, do soboty wieczór. W niedzielę po jednym ze spotkań zostały ogłoszone wyniki i... wygrałam! Ale do szczegółów tego zaraz przejdę, wróćmy jednak do piątku. Przez prawie pół godziny stałam oparta o ową skrzynkę, zapisując swój chaotyczny pomysł na dwóch kartkach. Przez większość przechodzących obok osób, zostałam uznana za punkt informacyjny i co chwilę ktoś podchodził i pytał, czy dane spotkanie już się zaczęło w sali za moimi plecami, gdzie jest toaleta, czy sprzedają tu kanapki, czy pan Michał Larek już się pojawił i tym podobne rzeczy. Poznałam tak także jedną z wolontariuszek, która podeszła zapytać, na czym dokładnie polega ten konkurs. Była bardzo miła i sympatyczna i cieszę się, że mogłam z nią porozmawiać. Wrzuciłam zwitek do pudła, poszłam się przejść na Stary Rynek i na 19 wróciłam na spotkanie "Pisarz i reżyser, spójność myśli czy dwa różne morderstwa?" Gośćmi byli Vincent V. Severski oraz Jakub Żulczyk, a spotkanie prowadził Patrycjusz Tomaszewski. Muszę przyznać, że było to zaskakująco interesujące, co było bardzo miłą niespodzianką. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o przerabianiu książki na scenariusz i odwrotnie, o samym scenariuszu, o nie tak oczywistych różnicach między postrzeganiem filmu i książki. Otworzyło mi to trochę oczy i pozwoliło z zupełnie innej perspektywy spojrzeć na ekranizacje powieści. Nieświadomie usiadłam obok jednej z naszych poznańskich pisarek, a zarazem gościa Grandy- pani Joanny Jodełki. Była bardzo sympatyczna i miła, po spotkaniu nawet podpisała mi zakładkę z cytatem ze swojej książki. Kolejnym punktem programu, o godzinie 20:30, było "Zaginięcia kryminalne- poszukiwania po latach", czyli Granda 18+. Wykład prowadziła dr Joanna Stojer-Polańska, kryminalistyk. Pani bardzo ciekawie opowiadała o różnych kryminalnych zaginięciach z całego świata, o tym jak wyglądają poszukiwania, ile trwają, jak to wszystko wygląda oraz czym różnią się zaginięcia kryminalne od zwykłych. Jak dla mnie, doskonałe zakończenie pierwszego dnia festiwalu.
Dzień drugi, sobota. Od samego rana trwały warsztaty dla dzieci z projektowania ubrań inspirowanych tytułem 24. tomu Biura Detektywistycznego Lassego i Mai pt. "Tajemnica mody Martina Widmarka i Heleny Willis". W międzyczasie odbyło się też pierwsze głośne czytanie fragmentów. Świetna sprawa! Następnie odbyło się spotkanie z Joanną Opiat- Bojarską, Niną Majewską- Brown i Bartoszem Szczygielskim, które poprowadził policyjny grafolog Leszek Koźmiński, zaraz po tym spotkanie z Wojciechem Chmielarzem, Przemysławem Semczukiem i Robertem Małeckim. O 13:30 przyszedł czas na "Historyczne zbrodnie Marka Krajewskiego", na które bardzo czekałam. Uwielbiam osobę pana Krajewskiego, zawsze świetnie opowiada i potrafi rozbawić publiczność. Mając w pamięci genialne spotkanie z zeszłego roku, w którym uczestniczył wraz z Mariuszem Czubajem, musiałam się pojawić także na tegorocznym. I nie żałuję! Miałam okazję zapytać autora o to, co chciałam, posłuchać o nowej książce i dowiedzieć się czegoś więcej o bohaterze literackim, którego właśnie poznaję. Kolejną cudownością, był pokaz technik kryminalistycznych, w dodatku z udziałem widowni. Najbardziej podobała mi się demonstracja pułapki kryminalistycznej i ujawniania odcisków palców. Niestety, albo i stety, musiałam wyjść pod koniec, aby udać się na Uniwersytet SWPS, do Auli Artis na Galę Premier Festiwalu Granda. Dziesięciu autorów, każdy przedstawiony w kilku zdaniach, kilka pytań o nową książkę i kolejna osoba. Krótko, zwięźle i na temat. Tak akurat. Ale co działo się później... W kolejce do Marty Matyszczak byłam pierwsza, bardzo sympatyczna z niej osoba, pozwoliła mi nawet wybrać, czy przy dedykacji chcę pieczątkę kotka czy pieska! Najdłuższa kolejka była do Michała Larka, załatwiłam wszystkie inne autografy, a u niego i tak byłam jedna z ostatnich. Chwilę porozmawiałam z debiutantem, Przemysławem Garczyńskim, którego bloga wręcz uwielbiam. Świetnym pomysłem wprowadzonym przez Grandę i wydawnictwo Czwarta Strona, były kartki, na których można było zbierać autografy konkretnych pisarzy i w zależności od ilości wymienić je na dwie książki, jedną książkę lub 50% zniżki na książki ze stoiska wydawnictwa. I właśnie z taką kartką podeszłam do pana Roberta Małeckiego, aby mi się podpisał, a na to uradowany pan Przemysław Semczuk zaproponował, że podrobi mi autograf Mroza. Jego talent w tym zakresie zachwalał intensywnie pan Małecki i to tak, że normalnie teraz żałuję, że się nie zgodziłam...😂 Szczególnie, że nie udało mi się zdobyć autografu oryginału. Ale co się uśmiałam, to moje! Warto wspomnieć o tzw. Stacjach Sensacjach, czyli atrakcjach związanych z Grandą, w najróżniejszych miejscach. Między innymi, jedną z nich było przerobienie Księgarni Autorskiej na escape room, na co wejściówki zdobyła moja ciocia. Na facebooku organizowanych było kilka konkursów, tak że, każdy miał szansę wygrać wejście dla dwóch osób. Owy escape room miał mieć miejsce w piątek i sobotę, po zamknięciu galerii King Cross. Grupy miały być teoretycznie 2 osobowe, a miało być ich po dwie na każdy dzień. Jednak, coś poszło nie tak, bo w piątek przyszło 6 osób, a w sobotę przyszłam ja, moja ciocia i... nikt więcej. Jedyne, co pozostało, to zmierzyć się ze sobą. Naszym zadaniem, wyjątkowo, nie było wyjście z księgarni, tylko odnalezienie kodu do kłódki, aby uwolnić książki. Początek miałyśmy różny, ale już później szanse były wyrównane. Szłyśmy łeb w łeb i obydwie zgodnie stwierdziłyśmy, że nienawidzimy sudoku. Widać, że rodzina. Ostatecznie, dzieliło nas kilka sekund. I te kilka sekund zadecydowało o mojej wygranej! Każda z nas w nagrodę dostała książkę i świetne wspomnienia. Naprawdę, bawiłyśmy się rewelacyjnie. Brawa dla organizatorek Grandy za pomysł!
W ostatni dzień festiwalu, niedzielę, dzień zaczęło spotkanie z Remigiuszem Mrozem i Katarzyną Puzyńską oraz przedstawicielami wydawnictw, z którymi współpracuje ta dwójka pisarzy. Przyjechałam po zakończeniu tego spotkania, gdy kolejka do Mroza zakręcała dookoła budynku, który notabene jest okrągły. Wybrałam się na spotkanie z Gają Grzegorzewską, Ryszardem Ćwirlejem oraz Katarzyną Kwiatkowską. Zadaniem dwójki ostatnich, było przerobienie epilogu powieści Gai, na charakterystyczny dla siebie styl i realia, o których piszą. W przypadku pani Kwiatkowskiej, był to Poznań w XIX wieku, a w przypadku pana Ćwirleja- PRL. Obydwoje wybrnęli z tego mistrzowsko, a zarazem bardzo zabawnie. Reszta rozmowy dotyczyła gwary poznańskiej i kwestii poruszania się pisarsko po trzech skrajnych czasach w historii- XIX wiekiem, PRL-em i współczesnością. Po spotkaniu porozmawiałam chwilę z panią Kwiatkowską i zapytałam o to, jak zdobywa materiały związane z codziennością w XIX wiecznym Poznaniu. Odpowiedziała mi rzetelnie i interesująco, co mnie szalenie cieszy, bo w końcu historia tej epoki to moja pasja. Kolejnym aspektem programu, na który w zasadzie czekałam najbardziej, było spotkanie z "Recydywistami polskiej komedii kryminalnej", czyli Alkiem Rogozińskim, Olgą Rudnicką oraz Martą Obuch. Prowadzącą była pani Anna Misztak, ale tylko w teorii, bo Alek Rogoziński automatycznie przejął stery i bawił publiczność do łez. A przy okazji miział kanapę przez 3/4 czasu tłumacząc, że chciałby Olgę Rudnicką, ale mu nie wypada. Już wcześniej go bardzo lubiłam za świetne książki, a teraz to już zapałałam gorącym uczuciem uwielbienia po wsze czasy. Najbardziej podobało mi się to, że owy autor sam wychodził do widowni z mikrofonem, jeśli ktoś miał pytanie. Podszedł tak też do mnie, podał rękę, przedstawił się i wyszło, że pani Olga Rudnicka żyje w innym świecie, bo ja zadałam jedno pytanie, a Ona odpowiedziała na zupełnie inne, za co zamiast linczu, otrzymała salwę śmiechu. Jak widać, śmiech jest zaraźliwy! Po spotkaniu z nimi, miało miejsce ogłoszenie wyników konkursu sponsorowanego przez firmę Chocolissimo, o którym wspominałam na początku. Zostało nagrodzonych pięć osób, w tym ja, główną nagrodą! Okazuje się, że to, co napisałam chyba wcale nie było aż tak chaotyczne, jak mi się wydawało, skoro nie dość, że się połapali, to jeszcze im się spodobało! Otrzymałam ogromne, okrągłe drewniane pudło pełne różnych czekoladowych cudeniek, z malutkimi pralinkami w kształcie filiżanek na czele. Dodatkowo, za zadawanie pytań pisarzom otrzymałam czekoladowy cyngiel, który uświetni nam otwarcie nowej księgarni 17 października. Choć ciężko jest mi się powstrzymać, aby nie zjeść go już teraz... Generalnie, to wracając z tym pudłem czułam się tak, jakbym wiozła wielki ser, moja babcia zapytała, czy mam tam kapelusz, a mama myślała, że to bębenek... Czyli okazuje się, że jedno drewniane pudło ma tyle zastosowań! Do tej pory po całym domu wala się "sianko", którym pudło jest wypełnione, aby zabezpieczyć czekoladki. Jakoś nie mam serca, aby go wyrzucić. Samo pudło bardzo przyda się przy przeprowadzce, która czeka mnie w grudniu, wtedy naprawdę wsadzę tam kapelusze. Tak że, nagroda idealna! Czekoladowe cudeńka również wyborne. 💕
Jestem bardzo szczęśliwa i usatysfakcjonowana. Szczególnie, że po tym wszystkim udałam się po autograf pana Alka i choć byłam jedna z ostatnich w kolejce, to czekanie na swoją kolej było bardzo przyjemne, szczególnie, gdy już była tylko jedna osoba przede mną, to pan Rogoziński postanowił mnie zamordować za powiedzenie, że jego książki łyka się w jeden dzień... Ale jak dodałam, że recenzuje się je trzy miesiące (tyle, ile On pisze jedną), to odetchnął z ulgą. 😂 Dostałam piękną dedykację na ulubionej książce i zadanie domowe, aby koniecznie przesłać mu recenzje, gdy tylko dodam je na bloga. Cieszę się, że miałam okazje powiedzieć całej trójce to, co bardzo chciałam, czyli, że są dla mnie godnymi zastępcami mojej Mistrzyni, Joanny Chmielewskiej, którą także uwielbiają. Pani Olga mnie za to wyściskała i wycałowała, podczas rozmowy była bardzo miła i serdeczna i zdecydowanie te kilka momentów będę wspominać bardzo dobrze i bardzo długo. Małe marzenie spełnione! Z każdym z tych autorów mam także zdjęcie, ale raczej nie będę ich tu udostępniać, bo na każdym wyglądam jak pokraka, czyli standardowo, jeśli chodzi o zdjęcia z ulubionymi autorami. W zeszłym roku na zdjęciu z Katarzyną Bondą wyszłam tak samo idiotycznie, więc to raczej będzie już tradycja. Mówi się trudno i żyje dalej. Choć okazuje się, że pan Rogoziński ma ten sam problem ze złym wychodzeniem, więc czuję się bardzo wsparta w tym problemie. Festiwal zakończyło spotkanie z dziewięcioma autorami tomu opowiadań kryminalnych "Trupów hurtowo trzech", ze sprzedaży którego dochód, w całości zostanie przeznaczony na budowę Poznańskiego Domu Autysty, dla dorosłych ludzi z autyzmem, aby mieli bezpieczną przystań. Na Grandzie można było zakupić owy tom przedpremierowo i przy okazji po spotkaniu zdobyć autografy prawie wszystkich pisarzy odpowiedzialnych za ten projekt, poza jednym, Marcinem Wrońskim. Jestem bardzo szczęśliwa, że poprzez zdobycie swojego egzemplarza mogłam przyczynić się do tak szczytnego celu. Wielkie brawa dla pisarzy, który zgodzili się na takie przedsięwzięcie i to w takim stylu. Jestem aktualnie w trakcie zapoznawania się w tymi opowiadaniami, zatem niedługo pojawi się recenzja. Choć już teraz mogę powiedzieć, że będzie bardzo pozytywna.
Jak zatem ogólnie wypadła tegoroczna edycja tego wspaniałego festiwalu? Cudownie! Wspaniale! Genialnie! Tak naprawdę nic mnie nie zawiodło, obsługa i organizacja ponownie na najwyższym poziomie, rewelacyjne zestawienie gości, przemili wolontariusze, świetne konkursy, ciekawe warsztaty i co bardzo ważne- darmowy wstęp dla wszystkich, z możliwością zakupienia książek na stoiskach wydawnictw. A najważniejsze- możliwość poznania swoich kryminalnych idoli i przekonania się, że to także zwykli ludzie, którzy też cieszą się z obecności na tymże festiwalu. Można z nimi swobodnie porozmawiać, zaczepić, zrobić zdjęcie, poprosić o autograf, zadać pytania... Nie ma bariery pisarz-czytelnik, jest jedynie człowiek z człowiekiem. Kocham to miejsce, tych ludzi, ten klimat, kryminały. I jesień. Wszystko razem daje spektakularne wrażenie i przez te trzy dni naładowałam się energią na cały rok, aż do kolejnej Grandy. Wiem, że za rok też się tu pojawię. I za dwa także. I mam wręcz pewność, że będę na każdej kolejnej Grandzie, o ile nie będę brać ślubu, rodzić dzieci, chować kogoś z bliskich lub jeździć jeepem po Afryce. Dziękuję.
#relacjazGRANDY2017
piątek, 29 września 2017
Kryminały i thrillery warte uwagi cz. 2
Witam!
Pragnę ogłosić wszem i wobec, że przez te dwa tygodnie się ani trochę nie obijałam, tylko dzielnie pracowałam i czytałam, więc proszę na mnie nie krzyczeć. Przychodzę z drugą częścią cyklu o kryminałach, thrillerach i sensacji, które, według mnie, z jakiegoś powodu zasługują na uwagę. Jako, iż dwójka to moja ulubiona cyfra, a komedie kryminalne to mój ulubiony gatunek literacki, postanowiłam połączyć te dwie rzeczy ze sobą. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze tylko pizzy z brokułami i mozzarellą, bo kawę właśnie wypiłam. Ale do rzeczy:
1. Joanna Chmielewska "Całe zdanie nieboszczyka".
Od kogo innego mogłabym zacząć, jak nie od niekwestionowanej mistrzyni gatunku? W dodatku, od czego innego, jak nie od ukochanej książki!?
Niniejsza powieść miała na mnie ogromny wpływ. Wpływ ten zaowocował podniesieniem się moich ocen z języka niemieckiego w trzeciej klasie gimnazjum, gdyż właśnie wtedy ową powieść czytałam po raz pierwszy. Po lekturze dostałam takiej motywacji do nauki języków obcych, jak jeszcze nigdy. Bo przecież powszechnie wiadomo, że jeśli mnie porwą i wywiozą do Brazylii, to muszę znać jak najwięcej języków, aby rozumieć porywaczy i móc wymyślić dzięki temu drogę ucieczki. Jak Joanna. W zasadzie, to w literaturze nie istnieje postać, która wywarłaby na mnie większy wpływ niż właśnie ta. Ewentualnie jeszcze Hercules Poirot, ale na trochę innych zasadach i jednak słabiej. Wróćmy jednak do książki, w której akcja pędzi jak rollercoaster. Jedyne, co mogę powiedzieć to to, że mamy tu hazard, morderstwo, porwanie, balansowanie między Brazylią, Danią, Francją a Polską, mamy ucieczkę, śledztwo, zdradę, niebanalne pomysły Joanny, wszystkie możliwe emocje i dzikie salwy śmiechu. Typowy kryminał? O nie! To coś niesamowitego. I nieprzewidywalnego.
Zawsze, gdy mam zły humor lub mam gorszy okres w życiu, wracam do tej powieści. A najczęściej do jednej z końcowych scen z tłuczkiem. Od razu świat staje się łatwiejszy i piękniejszy. I twarz boli mnie ze śmiechu tak, jakbym rzeczywiście tym tłuczkiem oberwała.
2. Alek Rogoziński "Jak Cię zabić, kochanie?"
O tym Panu słyszałam bardzo dużo, jednak nie miałam wcześniej styczności z jego twórczością. Niedawno odbył się trzecia edycja Poznańskiego Festiwalu Kryminałów GRANDA, na który się oczywiście ponownie wybrałam, a ów Pan figurował na liście gości, więc niegrzecznie by było pojawić się tam bez znajomości książek, czyż nie? Sięgnęłam więc po jedną, potem drugą i... przepadłam. Opowiem zatem o pierwszej z nich, bo jest fenomenalna!
Nad Kasią Donek wisi spadek pod postacią milionów lub nawet miliardów dolarów po babci z Ameryki, jednak jedynym warunkiem, aby go objąć jest sprawienie sobie potomka wraz ze zdradzającym ją mężem w ciągu 5 lat od śmierci staruszki. Na początku bardzo się starali, nie wychodziło, potem zaczęli się od siebie odsuwać i zaczęło się robić nieciekawie. Do końca terminu zostało tylko 10 miesięcy, a gdy im się nie uda, pieniądze ma dostać polska parafia w Ameryce, którą starsza pani bardzo wspierała. Cóż zatem począć!? W sumie... jak to co? Trzeba zamordować męża! Problem jest jednak taki, że ów szanowny małżonek wpadł na identyczny pomysł... Jak łatwo się domyślić, obydwoje zawzięcie polują na siebie. Żeby było weselej, parę innych osób, z fałszywymi zakonnicami i mafiozem na czele, także bardzo chce się ich pozbyć z tego świata, każde w innym celu. Jedna, wielka komedia pomyłek, każdy każdemu wchodzi w paradę i bawi do łez. Powieść pochłonęłam błyskawicznie, napłakałam się ze śmiechu i zgorszyłam ludzi w środkach komunikacji, wybuchając tymże szaleńczym śmiechem w środkach komunikacji miejskiej oraz pracy. W pracy gorszyli się nieco mniej, gdyż pracuję w księgarni gdzie zawsze jest wesoło, ale jednak się gorszyli. Byłam za to dla klientów żywym dowodem, że ta książka jest fenomenalna i koniecznie muszą ją kupić. I kupili! Wracając jednak do treści, najbardziej podobały mi się ciągłe zwroty akcji, niebanalne postacie i mistrzowskie dialogi. Jestem zachwycona i nic na to nie poradzę. Stojąc w kolejce po autograf na moim niedawno nabytym egzemplarzu, byłam gotowa piszczeć jak typowa czternastolatka widząca swoich idoli, choć teoretycznie już mi nie wypada. Ale kto by się tym przejmował?
Bardzo liczę na jakąkolwiek kontynuację losów rodziny Donków, z panią Basieńką i jej powidłami z mirabelek na czele. Mogą się znów mordować, a potem ratować cudze zwłoki, zamiast je dobijać, byleby w podobnym składzie i z podobną liczbą wybuchów.
3. Olga Rudnicka "Życie na wynos"
Jest to kontynuacja "Granat poproszę", które było bardzo fajne, ale bardziej komediowo-obyczajowe (choć trochę nie mój humor) z wątkiem sensacyjnym, aniżeli kryminalne, niemniej jednak bardzo mi się podobało. Za to kolejna część jest już naprawdę świetna, a nie tylko bardzo fajna! Tu rzeczywiście mamy komedię kryminalną, od samego początku, gdyż Emilia Przecinek, roztargniona pisarka romansów, a zarazem główna bohaterka, znajduje w piwnicy trupa. Dwa razy, w dodatku tego samego! I sama niemalże obok pada trupem, obok, dla towarzystwa nóg w spodniach od garnituru i skórzanych butach. Okazuje się, że przy omdleniu uderzyła w coś głową i nie dość, że ma wstrząs mózgu, to jeszcze amnezję. Kompletnie nie pamięta nic, poza tymi nogami. Jakoś ciężko jej wyobrazić sobie, że to cały człowiek jest martwy, a nie tylko te nogi... Jednak tutaj jeszcze nie koniec rewelacji! Wcześniej teściowa Emilii, Jadwiga, łamię nogę, co unieruchamia ją na wózku inwalidzkim na kilka tygodni. Ale przecież dla dwóch staruszek to żadna przeszkoda i bez skrępowania bawią się w osiedlowy monitoring, co z czasem, wbrew pozorom, okazuje się bardzo przydatne policji. Te dwie harpie przecież widzą wszystko... Pojawia się nawiązanie do jednej z moich ukochanych książek Chmielewskiej "Wszyscy jesteśmy podejrzani". Rzeczywiście wszyscy byli. A w szczególności Wieśka. Na domiar złego, oczywiście morderca zabrał dokumenty swojej ofiary, czego efektem była bardzo długa nieznajomość personaliów denata. Ale czy to zniechęciło dwójkę funkcjonariuszy- Magdalenę Rzepkę aka Kolanko oraz Damiana Żurkowskiego, który uparcie nie chciał być strażakiem? Bynajmniej! Domyśliłam się, kto był mordercą, ale to raczej nie było trudne. Podejrzewałam go od momentu, w którym tylko poznałam jego powiązania rodzinne. Niemniej, brawa dla pani Olgi za stworzenie tak genialnych postaci. Muszę przyznać, że sama często czuję się Kropką, choć nie ukrywam, że roztargnienie i wyobraźnię mam raczej Emilii. Ot, taka bardzo rozsądna, poukładana i roztargniona hybryda ich obydwu. I bardzo dobrze się z tym czuję. Mistrzostwem świata są te słynne harpie i pterodaktyle- Adela i Jadwiga, najoryginalniejsze staruszki w kryminałach! Pod tym względem, to nawet panna Marple się chowa, jedynie Klementyna Kopp dorównuje bez problemu, choć zupełnie inaczej. Nie mogę się doczekać kolejnej części, bo jedna rzecz bardzo mi się nie podoba, a mianowicie zakończenie. Pani Olgo, tak się nie robi! Nie można tak kończyć książek, bo potem ktoś taki jak ja finalizuje czytanie o wpół do 4 rano i spać później nie może, bo ciąg dalszy nie daje mu spokoju...
4. Joanna Chmielewska "Wszystko czerwone"
Tak, kolejna Chmielewska w tym zestawieniu, ale tego się przecież wszyscy spodziewali. I wszyscy spodziewali się tu również mojej kolejnej ulubionej książki Mistrzyni. We "Wszystko czerwone" przenosimy się z akcją do Danii, do malowniczej miejscowości Allerode, do domu najlepszej przyjaciółki Joanny- Alicji, trafiamy w samo centrum wielkiego zjazdu wszystkich możliwych ludzi i... morderstwa. W iście upiornej scenerii: wielki dom, taras, stół z jedzeniem, ludzie dookoła i czerwona lampa, dająca szkarłatny blask tylko na nogi, poniżej kolan... Zwrot "wszystko czerwone" będzie się pojawiał jeszcze wiele razy. I trupy. Ale takie, nie do końca martwe, a co. Morderca dybie na Alicję, a Alicja ma się świetnie! Wiele razy płakałam ze śmiechu i nadal płaczę, ilekroć otwieram tę powieść. Mój absolutny numer jeden, to pan Muldgaard, duński policjant, z polskimi korzeniami, mówiący po polsku ze swoją własną, autorską gramatyką i sformułowaniami iście staropolskimi. Mój ulubieniec: "Pan podrapano na głowa i pani Biała Glista ja takoż proszę won!". Miód na uszy! Szczerze się przyznam, że za pierwszym razem nie odgadłam mordercy. Za kolejnym to już inna sprawa, bo znałam całą akcję, teraz to wręcz na pamięć, więc to się już nie liczy. Ale za pierwszym razem... hohoho, mistrzostwo świata! Jedna z najlepszych książek Chmielewskiej.
5. Marta Obuch "Łopatą do serca"
Moje pierwsze spotkanie z tą autorką, odbyło się poprzez opowiadanie zawarte w książce "Księgarenka przy ulicy Wiśniowej". Opowiadanie było świetne, zatem oczywiste było to, że muszę szybko sięgnąć po książkę tejże Pani. I sięgnęłam. Dopiero jednak na początku lektury zorientowałam się, że wcześniej wspomniane opowiadanie, było kontynuacją powieści, którą zaczęłam czytać... Cóż, mówi się trudno i żyje dalej. "Łopatą do serca" okazało się być naprawdę dobre, zabawne i zaskakujące. Główna bohaterka, Misia, dowiaduje się, że jej mąż trafił do aresztu, bo w tajemnicy przed nią trząsł świadkiem przestępczym, jako mafiozo. Żeby tego było mało, wprowadza się do niej "prawa ręka" jej męża, Igła. Misia kilka razy przez przypadek tłucze go łopatą lub młotkiem, jej przyjaciółka Zuza ratuje przypalone garnki, komisarz Marchewka robi do niej maślane oczy, jeżdżą po całym Śląsku, a dookoła szaleje diamentowa afera! Ciężko było mi przewidzieć, co zdarzy się na kolejnej stronie. Wiele zabawnych dialogów, zwrotów akcji i świetnych postaci. Muszę przyznać, że od samego początku Igła był moim ulubieńcem, choć cała reszta również została bardzo dobrze skonstruowana. Rewelacyjny pomysł na fabułę, a fragment z zezowatym słońcem- mistrzostwo świata! Na swoje nieszczęście, dotarłam do tego momentu jakoś w okolicach drugiej w nocy, więc jak ryknęłam śmiechem, to pobudziłam wszystkich domowników. Ale warto było!
Tym oto sposobem, dobrnęliśmy do końca. Niedługo pojawi się kolejna część, kto wie, może tym razem padnie na kryminały retro?
Pragnę ogłosić wszem i wobec, że przez te dwa tygodnie się ani trochę nie obijałam, tylko dzielnie pracowałam i czytałam, więc proszę na mnie nie krzyczeć. Przychodzę z drugą częścią cyklu o kryminałach, thrillerach i sensacji, które, według mnie, z jakiegoś powodu zasługują na uwagę. Jako, iż dwójka to moja ulubiona cyfra, a komedie kryminalne to mój ulubiony gatunek literacki, postanowiłam połączyć te dwie rzeczy ze sobą. Do pełni szczęścia brakuje jeszcze tylko pizzy z brokułami i mozzarellą, bo kawę właśnie wypiłam. Ale do rzeczy:
1. Joanna Chmielewska "Całe zdanie nieboszczyka".
Od kogo innego mogłabym zacząć, jak nie od niekwestionowanej mistrzyni gatunku? W dodatku, od czego innego, jak nie od ukochanej książki!?
Niniejsza powieść miała na mnie ogromny wpływ. Wpływ ten zaowocował podniesieniem się moich ocen z języka niemieckiego w trzeciej klasie gimnazjum, gdyż właśnie wtedy ową powieść czytałam po raz pierwszy. Po lekturze dostałam takiej motywacji do nauki języków obcych, jak jeszcze nigdy. Bo przecież powszechnie wiadomo, że jeśli mnie porwą i wywiozą do Brazylii, to muszę znać jak najwięcej języków, aby rozumieć porywaczy i móc wymyślić dzięki temu drogę ucieczki. Jak Joanna. W zasadzie, to w literaturze nie istnieje postać, która wywarłaby na mnie większy wpływ niż właśnie ta. Ewentualnie jeszcze Hercules Poirot, ale na trochę innych zasadach i jednak słabiej. Wróćmy jednak do książki, w której akcja pędzi jak rollercoaster. Jedyne, co mogę powiedzieć to to, że mamy tu hazard, morderstwo, porwanie, balansowanie między Brazylią, Danią, Francją a Polską, mamy ucieczkę, śledztwo, zdradę, niebanalne pomysły Joanny, wszystkie możliwe emocje i dzikie salwy śmiechu. Typowy kryminał? O nie! To coś niesamowitego. I nieprzewidywalnego.
Zawsze, gdy mam zły humor lub mam gorszy okres w życiu, wracam do tej powieści. A najczęściej do jednej z końcowych scen z tłuczkiem. Od razu świat staje się łatwiejszy i piękniejszy. I twarz boli mnie ze śmiechu tak, jakbym rzeczywiście tym tłuczkiem oberwała.
2. Alek Rogoziński "Jak Cię zabić, kochanie?"
O tym Panu słyszałam bardzo dużo, jednak nie miałam wcześniej styczności z jego twórczością. Niedawno odbył się trzecia edycja Poznańskiego Festiwalu Kryminałów GRANDA, na który się oczywiście ponownie wybrałam, a ów Pan figurował na liście gości, więc niegrzecznie by było pojawić się tam bez znajomości książek, czyż nie? Sięgnęłam więc po jedną, potem drugą i... przepadłam. Opowiem zatem o pierwszej z nich, bo jest fenomenalna!
Nad Kasią Donek wisi spadek pod postacią milionów lub nawet miliardów dolarów po babci z Ameryki, jednak jedynym warunkiem, aby go objąć jest sprawienie sobie potomka wraz ze zdradzającym ją mężem w ciągu 5 lat od śmierci staruszki. Na początku bardzo się starali, nie wychodziło, potem zaczęli się od siebie odsuwać i zaczęło się robić nieciekawie. Do końca terminu zostało tylko 10 miesięcy, a gdy im się nie uda, pieniądze ma dostać polska parafia w Ameryce, którą starsza pani bardzo wspierała. Cóż zatem począć!? W sumie... jak to co? Trzeba zamordować męża! Problem jest jednak taki, że ów szanowny małżonek wpadł na identyczny pomysł... Jak łatwo się domyślić, obydwoje zawzięcie polują na siebie. Żeby było weselej, parę innych osób, z fałszywymi zakonnicami i mafiozem na czele, także bardzo chce się ich pozbyć z tego świata, każde w innym celu. Jedna, wielka komedia pomyłek, każdy każdemu wchodzi w paradę i bawi do łez. Powieść pochłonęłam błyskawicznie, napłakałam się ze śmiechu i zgorszyłam ludzi w środkach komunikacji, wybuchając tymże szaleńczym śmiechem w środkach komunikacji miejskiej oraz pracy. W pracy gorszyli się nieco mniej, gdyż pracuję w księgarni gdzie zawsze jest wesoło, ale jednak się gorszyli. Byłam za to dla klientów żywym dowodem, że ta książka jest fenomenalna i koniecznie muszą ją kupić. I kupili! Wracając jednak do treści, najbardziej podobały mi się ciągłe zwroty akcji, niebanalne postacie i mistrzowskie dialogi. Jestem zachwycona i nic na to nie poradzę. Stojąc w kolejce po autograf na moim niedawno nabytym egzemplarzu, byłam gotowa piszczeć jak typowa czternastolatka widząca swoich idoli, choć teoretycznie już mi nie wypada. Ale kto by się tym przejmował?
Bardzo liczę na jakąkolwiek kontynuację losów rodziny Donków, z panią Basieńką i jej powidłami z mirabelek na czele. Mogą się znów mordować, a potem ratować cudze zwłoki, zamiast je dobijać, byleby w podobnym składzie i z podobną liczbą wybuchów.
3. Olga Rudnicka "Życie na wynos"
Jest to kontynuacja "Granat poproszę", które było bardzo fajne, ale bardziej komediowo-obyczajowe (choć trochę nie mój humor) z wątkiem sensacyjnym, aniżeli kryminalne, niemniej jednak bardzo mi się podobało. Za to kolejna część jest już naprawdę świetna, a nie tylko bardzo fajna! Tu rzeczywiście mamy komedię kryminalną, od samego początku, gdyż Emilia Przecinek, roztargniona pisarka romansów, a zarazem główna bohaterka, znajduje w piwnicy trupa. Dwa razy, w dodatku tego samego! I sama niemalże obok pada trupem, obok, dla towarzystwa nóg w spodniach od garnituru i skórzanych butach. Okazuje się, że przy omdleniu uderzyła w coś głową i nie dość, że ma wstrząs mózgu, to jeszcze amnezję. Kompletnie nie pamięta nic, poza tymi nogami. Jakoś ciężko jej wyobrazić sobie, że to cały człowiek jest martwy, a nie tylko te nogi... Jednak tutaj jeszcze nie koniec rewelacji! Wcześniej teściowa Emilii, Jadwiga, łamię nogę, co unieruchamia ją na wózku inwalidzkim na kilka tygodni. Ale przecież dla dwóch staruszek to żadna przeszkoda i bez skrępowania bawią się w osiedlowy monitoring, co z czasem, wbrew pozorom, okazuje się bardzo przydatne policji. Te dwie harpie przecież widzą wszystko... Pojawia się nawiązanie do jednej z moich ukochanych książek Chmielewskiej "Wszyscy jesteśmy podejrzani". Rzeczywiście wszyscy byli. A w szczególności Wieśka. Na domiar złego, oczywiście morderca zabrał dokumenty swojej ofiary, czego efektem była bardzo długa nieznajomość personaliów denata. Ale czy to zniechęciło dwójkę funkcjonariuszy- Magdalenę Rzepkę aka Kolanko oraz Damiana Żurkowskiego, który uparcie nie chciał być strażakiem? Bynajmniej! Domyśliłam się, kto był mordercą, ale to raczej nie było trudne. Podejrzewałam go od momentu, w którym tylko poznałam jego powiązania rodzinne. Niemniej, brawa dla pani Olgi za stworzenie tak genialnych postaci. Muszę przyznać, że sama często czuję się Kropką, choć nie ukrywam, że roztargnienie i wyobraźnię mam raczej Emilii. Ot, taka bardzo rozsądna, poukładana i roztargniona hybryda ich obydwu. I bardzo dobrze się z tym czuję. Mistrzostwem świata są te słynne harpie i pterodaktyle- Adela i Jadwiga, najoryginalniejsze staruszki w kryminałach! Pod tym względem, to nawet panna Marple się chowa, jedynie Klementyna Kopp dorównuje bez problemu, choć zupełnie inaczej. Nie mogę się doczekać kolejnej części, bo jedna rzecz bardzo mi się nie podoba, a mianowicie zakończenie. Pani Olgo, tak się nie robi! Nie można tak kończyć książek, bo potem ktoś taki jak ja finalizuje czytanie o wpół do 4 rano i spać później nie może, bo ciąg dalszy nie daje mu spokoju...
4. Joanna Chmielewska "Wszystko czerwone"
Tak, kolejna Chmielewska w tym zestawieniu, ale tego się przecież wszyscy spodziewali. I wszyscy spodziewali się tu również mojej kolejnej ulubionej książki Mistrzyni. We "Wszystko czerwone" przenosimy się z akcją do Danii, do malowniczej miejscowości Allerode, do domu najlepszej przyjaciółki Joanny- Alicji, trafiamy w samo centrum wielkiego zjazdu wszystkich możliwych ludzi i... morderstwa. W iście upiornej scenerii: wielki dom, taras, stół z jedzeniem, ludzie dookoła i czerwona lampa, dająca szkarłatny blask tylko na nogi, poniżej kolan... Zwrot "wszystko czerwone" będzie się pojawiał jeszcze wiele razy. I trupy. Ale takie, nie do końca martwe, a co. Morderca dybie na Alicję, a Alicja ma się świetnie! Wiele razy płakałam ze śmiechu i nadal płaczę, ilekroć otwieram tę powieść. Mój absolutny numer jeden, to pan Muldgaard, duński policjant, z polskimi korzeniami, mówiący po polsku ze swoją własną, autorską gramatyką i sformułowaniami iście staropolskimi. Mój ulubieniec: "Pan podrapano na głowa i pani Biała Glista ja takoż proszę won!". Miód na uszy! Szczerze się przyznam, że za pierwszym razem nie odgadłam mordercy. Za kolejnym to już inna sprawa, bo znałam całą akcję, teraz to wręcz na pamięć, więc to się już nie liczy. Ale za pierwszym razem... hohoho, mistrzostwo świata! Jedna z najlepszych książek Chmielewskiej.
5. Marta Obuch "Łopatą do serca"
Moje pierwsze spotkanie z tą autorką, odbyło się poprzez opowiadanie zawarte w książce "Księgarenka przy ulicy Wiśniowej". Opowiadanie było świetne, zatem oczywiste było to, że muszę szybko sięgnąć po książkę tejże Pani. I sięgnęłam. Dopiero jednak na początku lektury zorientowałam się, że wcześniej wspomniane opowiadanie, było kontynuacją powieści, którą zaczęłam czytać... Cóż, mówi się trudno i żyje dalej. "Łopatą do serca" okazało się być naprawdę dobre, zabawne i zaskakujące. Główna bohaterka, Misia, dowiaduje się, że jej mąż trafił do aresztu, bo w tajemnicy przed nią trząsł świadkiem przestępczym, jako mafiozo. Żeby tego było mało, wprowadza się do niej "prawa ręka" jej męża, Igła. Misia kilka razy przez przypadek tłucze go łopatą lub młotkiem, jej przyjaciółka Zuza ratuje przypalone garnki, komisarz Marchewka robi do niej maślane oczy, jeżdżą po całym Śląsku, a dookoła szaleje diamentowa afera! Ciężko było mi przewidzieć, co zdarzy się na kolejnej stronie. Wiele zabawnych dialogów, zwrotów akcji i świetnych postaci. Muszę przyznać, że od samego początku Igła był moim ulubieńcem, choć cała reszta również została bardzo dobrze skonstruowana. Rewelacyjny pomysł na fabułę, a fragment z zezowatym słońcem- mistrzostwo świata! Na swoje nieszczęście, dotarłam do tego momentu jakoś w okolicach drugiej w nocy, więc jak ryknęłam śmiechem, to pobudziłam wszystkich domowników. Ale warto było!
Tym oto sposobem, dobrnęliśmy do końca. Niedługo pojawi się kolejna część, kto wie, może tym razem padnie na kryminały retro?
wtorek, 12 września 2017
Szatan z siódmej klasy
W podstawówce byłam jeszcze na takim etapie życia, że rzadko sama z siebie sięgałam po jakąś książkę, czego do dzisiaj bardzo żałuję. Lektury jednak musiały być czytane, choć oczywiście, nie okłamujmy się, nie wszystkie. "Szatan..." należał do tych przeczytanych, a następnie nawet obejrzanych. I pokochanych. Czytałam go tylko raz, w piątej klasie i przez te wszystkie lata bardzo pragnęłam mieć swój egzemplarz, aby zatopić się w niego na nowo. I w lipcu tego roku nie dość, że się w takowy zaopatrzyłam, to jeszcze natychmiast pochłonęłam i zakochałam się na nowo, jeszcze bardziej.
Jako osoba jeszcze młoda ale już dorosła, z wyrobioną opinią o świecie, szczerze przyznaję, że jest to jedna z najbardziej wartościowych książek, jakie przeczytałam w życiu, jednocześnie jedna z najpiękniej napisanych. Od wielu lat zachwycam się pięknem języka polskiego, ale międzywojenna polszczyzna to coś... coś wybitnego. Jest w niej magia, poetyka i tak niesamowite elegancja, że aż mi dech zapiera. Pan Kornel Makuszyński trafił w moją wymagającą, językową estetykę, jakby rzucał lotkami w samą 10 na tarczy. Chłonęłam każde słowo, każde zdanie z zachwytem i delektowałam się nimi. Treść, bardzo przyjemna i miejscami także zabawna, jeszcze bardziej to potęgowała. Najbardziej jednak urzekło mnie w tej powieści to, w jaki sposób na mnie, jako czytelnika, działała, mimo upływu 90 lat, odkąd została wydana. W swoim życiu czytałam wiele kryminałów i thrillerów oraz powieści detektywistycznych. Lepszych, gorszych, mocniejszych i słabszych. Głównie współczesnych. A mimo to, mając w rękach powieść Makuszyńskiego i przejeżdżając wzrokiem po tekście, czułam dreszcz emocji i to przyjemne napięcie. Minęło 90 lat, a nic się pod tym względem nie zmieniło, choć zmieniły się wszystkie inne względy. Jak dla mnie, tylko geniusze potrafią takie zabiegi, a ów autor niezaprzeczalnie nim był. Czytałam głównie w pracy (bo jako, że pracuję w księgarni, to gdy nie ma ruchu, to wręcz moim obowiązkiem jest czytać, aby potem dobrze doradzać) i chwilami całkowicie się wyłączałam z rzeczywistości. Był taki moment, gdy zostałam już sama, na wieczornej zmianie, nie było klientów, zatem usiadłam wygodnie na niskiej drabince i zatopiłam się w lekturze: Adam skrada się w ciemnościach do bandyty, aby mu się przyjrzeć i zajść od tyłu, czołga się po bagnistym terenie, przerażona panna Wanda czeka w krzakach, aby w razie czego wezwać pomoc. Adaś jest coraz bliżej celu, jeszcze tylko trochę... Ale bandzior jest szybszy i uderza go czymś w głowę, a Adam traci przytomność, Wanda krzyczy, zbir ucieka...! I w tym momencie pewien klient położył mi rękę na ramieniu, aby mnie o coś zapytać, a ja z wrażenia aż zleciałam z tej drabinki i dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, co się właśnie stało. Starszy pan spojrzał tylko na mnie rozbawiony, pokiwał głową i powiedział, że gdy w młodości czytał "Szatana..." to reagował podobnie, gdy mama wołała go na obiad. Ufff. Sojusznik.
Powieść przedstawia nam, czytelnikom, wspaniały obraz szczerej, bezgranicznej przyjaźni i oddania między tymi młodymi mężczyznami. Padają wyznania miłości, nieraz i nie dwa któryś kolega mówi Adasiowi, że go bardzo kocha. A najpiękniejsze jest to, że nie ma w tym żadnych podtekstów, jedynie ciepło, zaufanie i zwykła szczerość. Miłość braterska, szlachetna. Czysta. Przez całą treść towarzyszył mi bardzo nostalgiczny nastrój. Te czasy, gdy takie relacje były na porządku dziennym, mięły bezpowrotnie. Nie było mi dane ich poznać, zobaczyć, doświadczyć. Nie mówię, że przyjaźnie zawierane w aktualnych czasach są nieszczere (choć i takie się zdarzają), tylko po prostu przykro mi z powodu takiego obrotu spraw. Gdyby teraz młody chłopak powiedział koledze z ławki, że go kocha, tamten i cała reszta wzięliby go za geja i najprawdopodobniej skończyłoby się szykanowaniem i gnębieniem biedaka, który po prostu chciał powiedzieć przyjacielowi, że jest dla niego jak brat. Dużo i długo myślałam nad tym wszystkim, co niesie ze sobą ta książka, jaki ma wydźwięk dzisiaj, a jaki miał przez te 90 lat. Dzisiaj, znajomość historii XX wieku powoduje pewne refleksje. Akcja odgrywa się w roku 1937, czyli na dwa lata przed wybuchem drugiej wojny światowej. Kończy się szczęśliwie, ale... ale nachodzi mnie natarczywa myśl. Jak poradziliby sobie bohaterowie, gdyby istnieli naprawdę? Czy wszyscy przeżyliby wojnę? Walczyliby czy uciekali... a może stanęliby po stronie wroga? Czy uczucie Wandy i Adasia przetrwałoby wojnę...? Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Wiem za to jedno: "Szatan z siódmej klasy" należy do pozycji, które powinien przeczytać każdy przynajmniej raz, niezależnie od wieku. Na tym zbiorze zadrukowanych kartek, pod pozorem powiastki detektywistycznej dla młodzieży, kryją się cenne wartości, takie jak przyjaźń, szczerość, oddanie, pierwsza miłość, odwaga, szacunek do starszych a także Nasza historia. Młodzi ludzie bardzo podobni do nas, a jednocześnie tak zupełnie różni. Każdy, niezależnie czy ma 9 czy 90 lat, znajdzie w nich choćby cząstkę siebie. Bo kto wie, może ktoś ją zgubił 40 lat wcześniej i myślał, że odeszła bezpowrotnie?
Jako osoba jeszcze młoda ale już dorosła, z wyrobioną opinią o świecie, szczerze przyznaję, że jest to jedna z najbardziej wartościowych książek, jakie przeczytałam w życiu, jednocześnie jedna z najpiękniej napisanych. Od wielu lat zachwycam się pięknem języka polskiego, ale międzywojenna polszczyzna to coś... coś wybitnego. Jest w niej magia, poetyka i tak niesamowite elegancja, że aż mi dech zapiera. Pan Kornel Makuszyński trafił w moją wymagającą, językową estetykę, jakby rzucał lotkami w samą 10 na tarczy. Chłonęłam każde słowo, każde zdanie z zachwytem i delektowałam się nimi. Treść, bardzo przyjemna i miejscami także zabawna, jeszcze bardziej to potęgowała. Najbardziej jednak urzekło mnie w tej powieści to, w jaki sposób na mnie, jako czytelnika, działała, mimo upływu 90 lat, odkąd została wydana. W swoim życiu czytałam wiele kryminałów i thrillerów oraz powieści detektywistycznych. Lepszych, gorszych, mocniejszych i słabszych. Głównie współczesnych. A mimo to, mając w rękach powieść Makuszyńskiego i przejeżdżając wzrokiem po tekście, czułam dreszcz emocji i to przyjemne napięcie. Minęło 90 lat, a nic się pod tym względem nie zmieniło, choć zmieniły się wszystkie inne względy. Jak dla mnie, tylko geniusze potrafią takie zabiegi, a ów autor niezaprzeczalnie nim był. Czytałam głównie w pracy (bo jako, że pracuję w księgarni, to gdy nie ma ruchu, to wręcz moim obowiązkiem jest czytać, aby potem dobrze doradzać) i chwilami całkowicie się wyłączałam z rzeczywistości. Był taki moment, gdy zostałam już sama, na wieczornej zmianie, nie było klientów, zatem usiadłam wygodnie na niskiej drabince i zatopiłam się w lekturze: Adam skrada się w ciemnościach do bandyty, aby mu się przyjrzeć i zajść od tyłu, czołga się po bagnistym terenie, przerażona panna Wanda czeka w krzakach, aby w razie czego wezwać pomoc. Adaś jest coraz bliżej celu, jeszcze tylko trochę... Ale bandzior jest szybszy i uderza go czymś w głowę, a Adam traci przytomność, Wanda krzyczy, zbir ucieka...! I w tym momencie pewien klient położył mi rękę na ramieniu, aby mnie o coś zapytać, a ja z wrażenia aż zleciałam z tej drabinki i dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie, co się właśnie stało. Starszy pan spojrzał tylko na mnie rozbawiony, pokiwał głową i powiedział, że gdy w młodości czytał "Szatana..." to reagował podobnie, gdy mama wołała go na obiad. Ufff. Sojusznik.
Powieść przedstawia nam, czytelnikom, wspaniały obraz szczerej, bezgranicznej przyjaźni i oddania między tymi młodymi mężczyznami. Padają wyznania miłości, nieraz i nie dwa któryś kolega mówi Adasiowi, że go bardzo kocha. A najpiękniejsze jest to, że nie ma w tym żadnych podtekstów, jedynie ciepło, zaufanie i zwykła szczerość. Miłość braterska, szlachetna. Czysta. Przez całą treść towarzyszył mi bardzo nostalgiczny nastrój. Te czasy, gdy takie relacje były na porządku dziennym, mięły bezpowrotnie. Nie było mi dane ich poznać, zobaczyć, doświadczyć. Nie mówię, że przyjaźnie zawierane w aktualnych czasach są nieszczere (choć i takie się zdarzają), tylko po prostu przykro mi z powodu takiego obrotu spraw. Gdyby teraz młody chłopak powiedział koledze z ławki, że go kocha, tamten i cała reszta wzięliby go za geja i najprawdopodobniej skończyłoby się szykanowaniem i gnębieniem biedaka, który po prostu chciał powiedzieć przyjacielowi, że jest dla niego jak brat. Dużo i długo myślałam nad tym wszystkim, co niesie ze sobą ta książka, jaki ma wydźwięk dzisiaj, a jaki miał przez te 90 lat. Dzisiaj, znajomość historii XX wieku powoduje pewne refleksje. Akcja odgrywa się w roku 1937, czyli na dwa lata przed wybuchem drugiej wojny światowej. Kończy się szczęśliwie, ale... ale nachodzi mnie natarczywa myśl. Jak poradziliby sobie bohaterowie, gdyby istnieli naprawdę? Czy wszyscy przeżyliby wojnę? Walczyliby czy uciekali... a może stanęliby po stronie wroga? Czy uczucie Wandy i Adasia przetrwałoby wojnę...? Nie wiem. Nie znam odpowiedzi na żadne z tych pytań. Wiem za to jedno: "Szatan z siódmej klasy" należy do pozycji, które powinien przeczytać każdy przynajmniej raz, niezależnie od wieku. Na tym zbiorze zadrukowanych kartek, pod pozorem powiastki detektywistycznej dla młodzieży, kryją się cenne wartości, takie jak przyjaźń, szczerość, oddanie, pierwsza miłość, odwaga, szacunek do starszych a także Nasza historia. Młodzi ludzie bardzo podobni do nas, a jednocześnie tak zupełnie różni. Każdy, niezależnie czy ma 9 czy 90 lat, znajdzie w nich choćby cząstkę siebie. Bo kto wie, może ktoś ją zgubił 40 lat wcześniej i myślał, że odeszła bezpowrotnie?
Florystka
Minęło trochę czasu, a ja wciąż nie wiem, co napisać o tej książce. Bardzo wiele emocji we mnie wzbudziła i zarazem obudziła coś, co było uśpione od pewnego czasu. I niestety, tak miało zostać. Nie będę się rozdrabniać tutaj co to konkretnie było, bo to nie jest istotne dla recenzji. Ważny jest sam fakt.
Sięgając po kolejną książkę Katarzyny Bondy, wiedziałam, że się nie rozczaruję. Zastanawiałam się jedynie, czy "Florystka" będzie lepsza od pozostałych dwóch tomów, czy nie. Jak zatem wypadła?
Nie mam pojęcia, czy to definitywny koniec przygód Huberta Meyera, czy nie. Jedyne, czego mam pewność to to, że ta część była godnym zwieńczeniem serii.
Nasz słynny psycholog policyjny popełnił błąd w profilu w ważnej sprawie i zakończył przez to swoją karierę. Rzucił wszystko jak leżało i wyjechał. Nie, nie w Bieszczady. Na Mazury. Do domu swoich rodziców, którzy w międzyczasie umarli. Sielanka? Nie dla Meyera. Pieniądze się kończą, nie ma co robić, a tu dodatkowo jeszcze dawna kochanka się pojawia... Wbrew pozorom, będzie cholernie istotnym ogniwem w całej sprawie, a nawet całej powieści. Lena to piękne imię, prawda? Hubert początkowo nie chce z nią współpracować, mimo, iż jej propozycja ma ręce i nogi, a nawet głowę, jednak pech lub szczęście, w każdym razie los chciał, aby tych dwoje zaczęło wspólną pracę. Jak to się skończy? Tego nie zdradzę. Główną zbrodnią w całej treści jest zaginięcie dziewięcioletniej Zosi, która ma cygańskie korzenie od strony matki. Nie ukrywam, to będzie dość ważne w sprawie (i jednocześnie bardzo ciekawe, bo Pani Kasia wprowadza nas trochę w kulturę tych ludzi i ich zwyczaje oraz tradycje). Dziewczynka chodziła do szkoły muzycznej, do klasy harfy- bardzo ważnego instrumentu dla powieści. Swoją drogą, jest to mój ulubiony instrument, planuję kiedyś zdobyć swój egzemplarz i nauczyć się gry. Od lat jestem zafascynowana jego brzmieniem, więc co za tym idzie- książka zaczęła mieć dla mnie także symboliczny wydźwięk. Podejrzaną w sprawie staje się pewna bardzo utalentowana florystka, którą wszyscy biorą za niezrównoważoną, gdyż jej syn kilka lat wcześniej został zamordowany, a ona twierdzi, że słyszy i widzi jego ducha. Jednak... czy byłaby wstanie porwać i zamordować inne dziecko? Czy słusznie jest podejrzewana? Co takiego ukrywa? Policja zaczyna łączyć ze sobą te dwie sprawy, w międzyczasie na światło dzienne wychodzi wiele mrocznych tajemnic rodziny dziewczynki... Czy słusznie? Sprawca bawi się z Meyerem w kotka i myszkę, zatem kto zwycięży? A może Hubert znów się pomyli...
Cóż, nie zdradzę odpowiedzi na te pytania. Jeśli chcecie je poznać, musicie przeczytać "Florystkę". To naprawdę świetna książka, wnikliwa i dopracowana psychologicznie. Ukazuje nam obraz osoby chorej psychicznie, procesów, które zachodzą w jej mózgu, jej zachowania, postępowania i przede wszystkim- bystrości i inteligencji. Pokazuje, jak choroba wraz z predyspozycjami umysłowymi tworzy bombę, która po cichu, ukazując jedynie efekt końcowy, którym jest śmierć. Seria z Hubertem Meyerem zdecydowanie należy do jednej z moich ulubionych serii kryminalnych, a na chwilę obecną ostatnia z części zajmuje u mnie drugie miejsce. "Sprawa Niny Frank" podobała mi się trochę bardziej, ale ze względu na tematykę, a nie konstrukcję czy jakieś mankamenty "Florystki". Wszystkie trzy są równie dobre, na bardzo wysokim poziomie. Polecam.
Sięgając po kolejną książkę Katarzyny Bondy, wiedziałam, że się nie rozczaruję. Zastanawiałam się jedynie, czy "Florystka" będzie lepsza od pozostałych dwóch tomów, czy nie. Jak zatem wypadła?
Nie mam pojęcia, czy to definitywny koniec przygód Huberta Meyera, czy nie. Jedyne, czego mam pewność to to, że ta część była godnym zwieńczeniem serii.
Nasz słynny psycholog policyjny popełnił błąd w profilu w ważnej sprawie i zakończył przez to swoją karierę. Rzucił wszystko jak leżało i wyjechał. Nie, nie w Bieszczady. Na Mazury. Do domu swoich rodziców, którzy w międzyczasie umarli. Sielanka? Nie dla Meyera. Pieniądze się kończą, nie ma co robić, a tu dodatkowo jeszcze dawna kochanka się pojawia... Wbrew pozorom, będzie cholernie istotnym ogniwem w całej sprawie, a nawet całej powieści. Lena to piękne imię, prawda? Hubert początkowo nie chce z nią współpracować, mimo, iż jej propozycja ma ręce i nogi, a nawet głowę, jednak pech lub szczęście, w każdym razie los chciał, aby tych dwoje zaczęło wspólną pracę. Jak to się skończy? Tego nie zdradzę. Główną zbrodnią w całej treści jest zaginięcie dziewięcioletniej Zosi, która ma cygańskie korzenie od strony matki. Nie ukrywam, to będzie dość ważne w sprawie (i jednocześnie bardzo ciekawe, bo Pani Kasia wprowadza nas trochę w kulturę tych ludzi i ich zwyczaje oraz tradycje). Dziewczynka chodziła do szkoły muzycznej, do klasy harfy- bardzo ważnego instrumentu dla powieści. Swoją drogą, jest to mój ulubiony instrument, planuję kiedyś zdobyć swój egzemplarz i nauczyć się gry. Od lat jestem zafascynowana jego brzmieniem, więc co za tym idzie- książka zaczęła mieć dla mnie także symboliczny wydźwięk. Podejrzaną w sprawie staje się pewna bardzo utalentowana florystka, którą wszyscy biorą za niezrównoważoną, gdyż jej syn kilka lat wcześniej został zamordowany, a ona twierdzi, że słyszy i widzi jego ducha. Jednak... czy byłaby wstanie porwać i zamordować inne dziecko? Czy słusznie jest podejrzewana? Co takiego ukrywa? Policja zaczyna łączyć ze sobą te dwie sprawy, w międzyczasie na światło dzienne wychodzi wiele mrocznych tajemnic rodziny dziewczynki... Czy słusznie? Sprawca bawi się z Meyerem w kotka i myszkę, zatem kto zwycięży? A może Hubert znów się pomyli...
Cóż, nie zdradzę odpowiedzi na te pytania. Jeśli chcecie je poznać, musicie przeczytać "Florystkę". To naprawdę świetna książka, wnikliwa i dopracowana psychologicznie. Ukazuje nam obraz osoby chorej psychicznie, procesów, które zachodzą w jej mózgu, jej zachowania, postępowania i przede wszystkim- bystrości i inteligencji. Pokazuje, jak choroba wraz z predyspozycjami umysłowymi tworzy bombę, która po cichu, ukazując jedynie efekt końcowy, którym jest śmierć. Seria z Hubertem Meyerem zdecydowanie należy do jednej z moich ulubionych serii kryminalnych, a na chwilę obecną ostatnia z części zajmuje u mnie drugie miejsce. "Sprawa Niny Frank" podobała mi się trochę bardziej, ale ze względu na tematykę, a nie konstrukcję czy jakieś mankamenty "Florystki". Wszystkie trzy są równie dobre, na bardzo wysokim poziomie. Polecam.
środa, 28 czerwca 2017
Trzydziesta pierwsza
Trzeci tom sagi o Lipowie.
Kolejne spotkanie z twórczością Pani Kasi Puzyńskiej, kolejne spotkanie z policjantami i mieszkańcami Lipowa. I kolejne śledztwo do przeprowadzenia.
W Lipowie nastał zimowy czas. Zbliża się Wigilia, wszyscy oczekują białego puchu z nieba, a temperatura jak na złość jest dość wysoka, jak na tę porę roku. Jednak mimo zbliżających się świąt, mieszkańcy czują niepokój. Lada dzień z więzienia ma wyjść morderca. Przez długie piętnaście lat nikt nie wypowiadał jego imienia, w końcu to przez niego zginęli dwaj policjanci, ojcowie Podgóskiego i Kamińskiego oraz jedyna policjantka z komisariatu wraz z siostrą... Ale czy aby na pewno to on był za to odpowiedzialny? Kłopoty mnożą się, gdy rodzeństwo ze Szwecji zaczyna grozić jednemu z mieszkańców, a w dawnej osadzie miejscowej sekty zostaną odnalezione zwłoki. Na domiar złego, nikt nie spodziewa się, że 23 grudnia zabójczy ogień zapłonie na nowo...
W tej części nie było słynnej Klementyny Kopp. Nie było zmasakrowanego ciała, ani strzelanin. Jednak, nie ujmowało to ani trochę treści, a wręcz przeciwnie. Uwielbiam Klementynę, jednak miłą odmianą było poznanie Emilii Strzałkowskiej, która tymczasowo przeniosła się do Lipowa z Warszawy, aby zastąpić Marka Zarębę, któremu urodziła się córeczka. Okazuje się, że ona i Daniel znali się już wcześniej... Bardzo zaskoczyło mnie to, co Maria Podgórska i prokurator Czarnecki ukrywali przez te piętnaście lat, a co postanowili wyznać Danielowi. Nie spodziewałam się tego po nich, szczególnie przez opinię mieszkańców na temat Marii i posadę Jacka Czarneckiego. Jest to dowód na to, że niema ludzi kryształowych. Jak zwykle zachwyciła mnie narracja i ukazanie psychiki każdej postaci, jak zwykle podobały mi się dialogi i fabuła. A najbardziej opisy malowniczego Lipowa, które pod inną nazwą istnieje naprawdę. Na początku byłam odrobinkę zawiedziona, gdyż nie było żadnych zwłok, ale gdy tylko znaleźli szkielet, błyskawicznie mi przeszło. Cóż, nie ukrywajmy, najbardziej lubię krwawe trupy w kryminałach i makabrę. Ale ich brak nie czyni od razu książki złą, co to to nie. Bardzo podobała mi się poruszona tematyka sekt i opisy procesów, które zachodzą w ich wnętrzu, co nawiązywało do istniejącej kiedyś naprawdę, sekty Świątynia Ludu. Bardzo lubię takie smaczki, szczególnie, że tematyka mnie interesuje i trochę już na ten temat wiem.
Generalnie, to ta część podobała mi się tak samo mocno, jak pierwsza. Jestem nią zachwycona! Gdzieś z tyłu głowy mignęło mi, kto może być mordercą, ale zignorowałam to. Epilog mnie szczerze zszokował i chwilowo uniemożliwił normalne funkcjonowanie. Długo o tym myślałam i choć skończyłam czytać tę powieść jakiś czas temu, nadal to we mnie siedzi. Tak, jak i poprzednie książki tej autorki. Ma niesamowity talent do tworzenia pełnokrwistych postaci, które nie dają o sobie zapomnieć. Potrafi zgłębić się w ludzką psychikę i przedstawić ją na kartach historii mieszkańców tej pięknej, a zarazem mrocznej i tajemniczej wsi. Mistrzostwo i geniusz.
Kolejne spotkanie z twórczością Pani Kasi Puzyńskiej, kolejne spotkanie z policjantami i mieszkańcami Lipowa. I kolejne śledztwo do przeprowadzenia.
W Lipowie nastał zimowy czas. Zbliża się Wigilia, wszyscy oczekują białego puchu z nieba, a temperatura jak na złość jest dość wysoka, jak na tę porę roku. Jednak mimo zbliżających się świąt, mieszkańcy czują niepokój. Lada dzień z więzienia ma wyjść morderca. Przez długie piętnaście lat nikt nie wypowiadał jego imienia, w końcu to przez niego zginęli dwaj policjanci, ojcowie Podgóskiego i Kamińskiego oraz jedyna policjantka z komisariatu wraz z siostrą... Ale czy aby na pewno to on był za to odpowiedzialny? Kłopoty mnożą się, gdy rodzeństwo ze Szwecji zaczyna grozić jednemu z mieszkańców, a w dawnej osadzie miejscowej sekty zostaną odnalezione zwłoki. Na domiar złego, nikt nie spodziewa się, że 23 grudnia zabójczy ogień zapłonie na nowo...
W tej części nie było słynnej Klementyny Kopp. Nie było zmasakrowanego ciała, ani strzelanin. Jednak, nie ujmowało to ani trochę treści, a wręcz przeciwnie. Uwielbiam Klementynę, jednak miłą odmianą było poznanie Emilii Strzałkowskiej, która tymczasowo przeniosła się do Lipowa z Warszawy, aby zastąpić Marka Zarębę, któremu urodziła się córeczka. Okazuje się, że ona i Daniel znali się już wcześniej... Bardzo zaskoczyło mnie to, co Maria Podgórska i prokurator Czarnecki ukrywali przez te piętnaście lat, a co postanowili wyznać Danielowi. Nie spodziewałam się tego po nich, szczególnie przez opinię mieszkańców na temat Marii i posadę Jacka Czarneckiego. Jest to dowód na to, że niema ludzi kryształowych. Jak zwykle zachwyciła mnie narracja i ukazanie psychiki każdej postaci, jak zwykle podobały mi się dialogi i fabuła. A najbardziej opisy malowniczego Lipowa, które pod inną nazwą istnieje naprawdę. Na początku byłam odrobinkę zawiedziona, gdyż nie było żadnych zwłok, ale gdy tylko znaleźli szkielet, błyskawicznie mi przeszło. Cóż, nie ukrywajmy, najbardziej lubię krwawe trupy w kryminałach i makabrę. Ale ich brak nie czyni od razu książki złą, co to to nie. Bardzo podobała mi się poruszona tematyka sekt i opisy procesów, które zachodzą w ich wnętrzu, co nawiązywało do istniejącej kiedyś naprawdę, sekty Świątynia Ludu. Bardzo lubię takie smaczki, szczególnie, że tematyka mnie interesuje i trochę już na ten temat wiem.
Generalnie, to ta część podobała mi się tak samo mocno, jak pierwsza. Jestem nią zachwycona! Gdzieś z tyłu głowy mignęło mi, kto może być mordercą, ale zignorowałam to. Epilog mnie szczerze zszokował i chwilowo uniemożliwił normalne funkcjonowanie. Długo o tym myślałam i choć skończyłam czytać tę powieść jakiś czas temu, nadal to we mnie siedzi. Tak, jak i poprzednie książki tej autorki. Ma niesamowity talent do tworzenia pełnokrwistych postaci, które nie dają o sobie zapomnieć. Potrafi zgłębić się w ludzką psychikę i przedstawić ją na kartach historii mieszkańców tej pięknej, a zarazem mrocznej i tajemniczej wsi. Mistrzostwo i geniusz.
Żerca
Trzeci tom wspaniałego cyklu "Kwiat paproci" Katarzyny Bereniki Miszczuk. I równie wspaniały, co "Szeptucha" i "Noc Kupały".
Po wydarzeniach z Nocy Kupały, każdy bohater próbuje odnaleźć się w nowej sytuacji. Muszą pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby. Jaga i Gosia rzucają się w wir pracy, a Mieszko... Znika. Niby załatwić swoje sprawy, ale czy na pewno? Nie ma go już miesiąc, nie dał żadnego znaku życia... Gosia odchodzi od zmysłów, co negatywnie wpływa na jej pracę. Jarogniewa nie jest z tego zadowolona i ostro poucza swoją uczennicę, choć doskonale ją rozumie. W Bielinach pojawia się nowy żerca- Witek i bardzo zbliża się do Gosi. Czy coś z tego będzie? Czy zapomni o Mieszku? A może wręcz przeciwnie, utwierdzi ją w uczuciu do niego? Gosia ma mętlik w głowie, a w dodatku w okolicy ktoś zaczyna polować na boginki i inne istoty stworzone przez bogów, a główne podejrzenia padają właśnie na nią... Czy Sława także będzie zagrożona? Czy może babska przyjaźń jednak zwycięży? Odpowiedzi poznacie po lekturze "Żercy". Jeju, tak długo na to czekałam! Jestem wprost zauroczona treścią i zdruzgotana zakończeniem. Czuję cholerny niedosyt, chcę więcej i więcej. Po raz kolejny Kasia zafundowała Nam wyśmienitą podróż do świata pełnego słowiańskich bogów, obrzędów, demonów i ziół. Do świata, o jakim marzę. Były łzy, był śmiech, było napięcie i wściekłość. Plejada wszelkich emocji. Niesamowite przeżycie. Jestem szczerze zakochana w tym cyklu!
Cóż więcej mam dodać? To trzeba przeczytać, to trzeba przeżyć! Jestem niesamowicie ciekawa, jak się skończy ta historia, a jednocześnie zrozpaczona, że został jeszcze tylko jeden tom do wydania...
To jedna z najlepszych serii, jakie czytałam. I zdecydowanie najbardziej osobista.
Po wydarzeniach z Nocy Kupały, każdy bohater próbuje odnaleźć się w nowej sytuacji. Muszą pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby. Jaga i Gosia rzucają się w wir pracy, a Mieszko... Znika. Niby załatwić swoje sprawy, ale czy na pewno? Nie ma go już miesiąc, nie dał żadnego znaku życia... Gosia odchodzi od zmysłów, co negatywnie wpływa na jej pracę. Jarogniewa nie jest z tego zadowolona i ostro poucza swoją uczennicę, choć doskonale ją rozumie. W Bielinach pojawia się nowy żerca- Witek i bardzo zbliża się do Gosi. Czy coś z tego będzie? Czy zapomni o Mieszku? A może wręcz przeciwnie, utwierdzi ją w uczuciu do niego? Gosia ma mętlik w głowie, a w dodatku w okolicy ktoś zaczyna polować na boginki i inne istoty stworzone przez bogów, a główne podejrzenia padają właśnie na nią... Czy Sława także będzie zagrożona? Czy może babska przyjaźń jednak zwycięży? Odpowiedzi poznacie po lekturze "Żercy". Jeju, tak długo na to czekałam! Jestem wprost zauroczona treścią i zdruzgotana zakończeniem. Czuję cholerny niedosyt, chcę więcej i więcej. Po raz kolejny Kasia zafundowała Nam wyśmienitą podróż do świata pełnego słowiańskich bogów, obrzędów, demonów i ziół. Do świata, o jakim marzę. Były łzy, był śmiech, było napięcie i wściekłość. Plejada wszelkich emocji. Niesamowite przeżycie. Jestem szczerze zakochana w tym cyklu!
Cóż więcej mam dodać? To trzeba przeczytać, to trzeba przeżyć! Jestem niesamowicie ciekawa, jak się skończy ta historia, a jednocześnie zrozpaczona, że został jeszcze tylko jeden tom do wydania...
To jedna z najlepszych serii, jakie czytałam. I zdecydowanie najbardziej osobista.
Etykiety:
czekam na więcej,
fantastyka,
Katarzyna Berenika Miszczuk,
Kupalnocka,
Kwiat paproci,
mistrzyni,
Miszczuk,
najlepsze,
polskie,
seria,
Żerca
Subskrybuj:
Posty (Atom)