czwartek, 14 lipca 2016

Najstarsza prawnuczka

  I znów Chmielewska.

    Każdy mistrz oraz mistrzyni, miewa w swoim życiu lepsze i gorsze momenty. Przed sięgnięciem po "Najstarszą prawnuczkę" zapoznałam się z opiniami na jej temat. Zdecydowana większość była niepochlebna. Gadanie typu "Mało Chmielewskiej w Chmielewskiej", "Flaki z olejem" i tak dalej. Jednakże, były również osoby oczarowane i zachwycone. A ja, jak to ja, najpierw muszę sprawdzić i poznać, nim ocenię, zatem ów książka towarzyszyła mi przez ostatnie kilka dni. A raczej nocy.

   Akcja zaczyna się w dwudziestoleciu międzywojennym, gdy Matylda postanawia napisać swój testament, a jej mąż Mateusz jej w tym przeszkadza. Ostatecznie dochodzi to do skutku, mija jakiś czas, oboje umierają, a testament musi pozostać zrealizowany. Wszystko jest jasne i zrozumiałe, syn dostaje to, córka to, wnuczki tamto i tak dalej. Każdy wymieniony z imienia. Poza jedną osobą. Najstarszą prawnuczką, której ma przypaść dwór w Błędowie i puzdro z pamiętnikiem prababci. Najstarszą prawnuczką okazuje się głupia, nierozsądna i lekkomyślna Hanna, która z własnej głupoty umiera w młodym wieku. Zaraz po niej najstarsza jest jej młodsza siostra Justyna- całkowite przeciwieństwo starszej siostry, ucieleśnienie największych możliwych zalet. Jednakże nigdzie nie można znaleźć ów pamiętnika. Mija wiele czasu i nic. Aż nadchodzi ślub Justyny, na który trzeba ugotować bigos. Aby tego dokonać, trzeba udać się do piwnicy po kapustę. Uczyniła to jedna ze służących i co zastała? Wielkie, czarne, piekielnie ciężkie puzdro, które przyciska beczkę z kapustą, miast kamienia. I tutaj następuje wielkie zamieszanie jak je zdjąć, bo strasznie ciężkie, skąd wziąć kamień na zastępstwo i tak dalej. A tu ślub jeszcze przecież! Ostatecznie wszyscy o tym zapominają, a Justyna wyjeżdża w długą podróż poślubną po Europie. Niedługo po powrocie, całą rodzinę zastaje druga wojna światowa. I tak ostatecznie do spadkowego dziennika, kobieta zasiada dopiero po 12 latach od otworzenia testamentu. Krótko przed rozpoczęciem lektury, najstarsza prawnuczka Matyldy, z Błędowa przywozi sekretarzyk Panny Dominiki, dalekiej kuzynki Matyldy, która pełniła rolę gospodyni w dworze. Znajduje wewnątrz mnóstwo rachunków oraz... pamiętnik. Zapiski zaczynają się w obu diariuszach w drugiej połowie XIX wieku. Poznajemy je przez 3/4 książki, w międzyczasie dowiadując się o codzienności rodziny Justyny i wszystkich wydarzeniach z tym związanych. Kogoś, kto nie jest zainteresowany historią choć w małym stopniu, lektura może śmiertelnie nudzić, gdyż jest dość monotonna, aczkolwiek bogata w smaczki z mojej ukochanej epoki. Główna bohaterka czyta to wszystko przez 25 lat, z przerwami, bardzo długimi chwilami, bo jak się okazuje, prababcia pisała jak kura pazurem, więc musiała to wszystko przepisywać, aby móc zapoznać się z całością. Okazało się, że Pani Matylda ukryła spadek po swojej babci, który był skarbem z czasów Napoleona... Dała Justynie wskazówki, jak go odszukać. Ale Justyna umarła i całą robotę z ponownym czytaniem obu pamiętników, szukaniem zaginionych kluczy, których zastosowanie wyszło wraz z tajemniczą korespondencją ukrytą w obrazie oraz odszukanie owego napoleońskiego spadku, przekazała swojej wnuczce Agnieszce. Owa wnuczka, studentka historii swoją drogą, związana ze studentem prawa, próbuje odzyskać dwór w Błędowie, po wojnie przejęty przez państwo, aby odszukać tajemniczy skarb, o ile jeszcze w ogóle istnieje... Ale na jej drodze staje Pan Pukielnik. Trzeci z kolei w dodatku, gdyż i jego ojciec i dziadek, lata przed nim o skarbie słyszeli i podstępem chcieli z Błędowa wykraść, za co między innymi Matylda zabroniła ich wpuszczać, czego Panna Dominika nie rozumiała, więc nie dotrzymała... I jak tak, jak wcześniej przez treści tych pamiętników, akcja była dość mozolna i monotonna (choć dla mnie, pasjonatki historii XIX wieku bardzo ciekawa), to jak po zakończeniu ich ruszyła z kopyta, tak w momencie, w którym dodarłam do trzeciego Pukielnika, to zrobiło mi się jednocześnie zimno i gorąco. Przepadłam bez reszty. Nagle poczułam, jakby to o moją rodzinę chodziło, o mojego ukochanego, skarb, który muszę odnaleźć osobiście. Nie mogąc się oderwać, rozszalała w emocjach, skończyłam czytać o 5 rano. Długo nie mogłam ochłonąć po lekturze. Ogarniało mnie jednocześnie błogie szczęście i żal, że w mojej rodzinie nie zachowało się żadne słowo pisane tego typu...

   W zasadzie, to minęła prawie doba, a ja jeszcze nie przyszłam do siebie. Nadal żyję całą akcją, myślę o niej, zastanawiam się co będzie dalej, jak życie się potoczy, ale także książka wpłynęła na moją teraźniejszość. Cudowny powrót do moich ukochanych czasów, w których szalenie mocno chciałabym żyć, postanowienie, że jeśli w przyszłości urodzę córkę- koniecznie musi mieć posag oraz natchnienie do pisania dla przyszłych pokoleń, aby mogły zgłębić historię w codzienny, przystępny sposób, a nie ten okropny, podręcznikowy. Zatem, chyba warto zapoznać się z treścią tejże powieści, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz